Zwłaszcza jeśli wziąć pod uwagę powszechność spadków. Jeszcze rano przed przeceną ratowało się ponad 40 spółek. Po południu już tylko kilkanaście. Dość powiedzieć, że z ponad 110 spółek, które zaliczają się do indeksu WIG, od spadków uratowało się tylko 12. Dość wysokie obroty, sięgające 1,6 mld zł, nie pozostawiają złudzeń: tym razem inwestorom rzeczywiście puściły nerwy. Jeszcze trzy dni temu, gdy nastąpiło śródsesyjne tąpnięcie, część inwestorów powstrzymała nerwy na wodzy i nie uległa panice. We wtorek zimną krew zachowali już tylko nieliczni. „Pękli” nawet akcjonariusze banków, które były ostatnio liderami wzrostów. Jeszcze rano ich spadki były symboliczne, ale z upływem czasu dołączały do reszty pikującego rynku. Relatywnie nieźle radziły sobie spółki budowlane, ale i ich inwestorzy nie uchronili się przed spadkiem cen.
Co dalej? Gdyby odrzucić emocje i spojrzeć na giełdową koniunkturę chłodnym okiem, to należałoby oczekiwać w środę – a niewykluczone, że i na dwóch kolejnych przedświątecznych sesjach – uspokojenia i próby odnalezienia przez rynek nowego punktu równowagi. Rynku powinny bronić przed dalszą przeceną fundusze inwestycyjne i emerytalne, których zarządzający czekają na premie za wysokie zyski w 2006 r. z zarządzanych portfeli.
Środa pokaże, na ile odporni są inwestorzy na korektę. Bo warto podkreślić, że mimo ciężkich spadków rynek stracił na razie tylko niewielką część zysków z ostatnich kilku miesięcy. Przecież od września WIG20 zyskał ponad 10 proc., zaś WIG – prawie 18 proc. Zjazd – choć niepokojący – zawiera się więc w granicach zdrowej i potrzebnej rynkowi korekty A przecież większość spółek wciąż jest wyceniana bardzo wysoko. Pokaźną przeceną mają za sobą tylko nieliczne firmy, jak KGHM (cena spadła poniżej psychologicznego poziomu 95 zł i niewiele brakuje do tego, by miedziowy koncern był notowany najtaniej od roku), czy Bioton, którego cena – 2,3 zł – jest już zbliżona do tej z początku jesiennej hossy.
Nie można wykluczyć dalszego panicznego wyprzedawania akcji przez mniej doświadczonych inwestorów. To byłby jednak dowód na złą kondycję rynku, na to, że akcje znalazły się w tzw. „słabych rękach”. W kilku ostatnich tygodniach można było odnieść zupełnie inne wrażenie – że gros inwestorów, owszem, chętnie sprzedałaby akcje, ale tylko wtedy, jeśli ich cena będzie satysfakcjonująca.