Póki co nie ma powodu, by snuć negatywne scenariusze, choć oczywiście im dłużej będzie trwała niepewność na parkiecie, tym większe prawdopodobieństwo, że skończy się to mniejszym lub większym tąpnięciem cen. Jeszcze niedawno wydawało się, że rynek zdoła jej uniknąć, ale dziś trzeba już takie ryzyko brać pod uwagę.
Już we wtorek było widać, że pierwsi pesymiści dezerterowali z rynku. Indeksy osunęły się wyraźniej, niż w poprzednich kilku dniach, a obroty lekko wzrosły, co oznacza, że większa liczba graczy zaakceptowała obecny poziom cen i pozbywała się papierów. O rosnącej nerwowości na parkiecie świadczy choćby przypadek Banku Millennium, którego kurs osunął się o 8 proc. w ostatnich chwilach sesji wskutek nieostrożności jednego z inwestorów, który wystawił nieprzemyślane zlecenie.
U inwestorów coraz większe wątpliwości może budzić kalendarz. Na kontynuację Rajdu Świętego Mikołaja jest już coraz mniej czasu, bo przecież w styczniu Mikołaj rzadko rozdaje inwestorom prezenty. Ale choć najwrażliwsi inwestorzy mają aż nadto powodów, by popaść w zmartwienie, to warto też podkreślić najważniejsze: póki co jednak wciąż żadne wydarzenie na rynku ani w jego okolicach nie unieważniło tezy, że mamy tylko płaską korektę w czasie hossy.
Być może atmosferę oczyści piątkowe wygaśnięcie „najstarszej” serii kontraktów terminowych na WIG20. Dziś inwestorzy trzymają się wzajemnie w szachu, obawiając się, że na własnych portfelach boleśnie odczują gwałtowne skoki cen wywołane przez arbitrażystów (zarabiających na różnicy cen między akcjami, a kontraktami terminowymi), którzy zapewne uaktywnią się w ostatnich dniach tygodnia.