Większą część dzisiejszej sesji inwestorzy i w Polsce, i w Europie spędzili
na oczekiwaniu. Oczywiście na to, co zdarzy się za oceanem. Nieco większy ruch zaczął się dopiero wraz ze zbliżaniem się momentu publikacji danych z rynku pracy. Po pierwszej, umiarkowanie optymistycznej porcji, świadczącej o tym, że amerykańskie firmy planują mniej zwolnień, indeksy drgnęły w górę.
Po drugiej, mniej pocieszającej, mówiącej o większym niż się spodziewano spadku liczby etatów, drgnęły w dół. Wypadało czekać dalej na reakcję Amerykanów. Okazało się jednak, że i oni nie są zdecydowani. Początek handlu na Wall Street toczył się w okolicach poziomu wtorkowego zamknięcia przy nieznacznej przewadze byków.
Polska GPW
Dzisiejszą sesję główne indeksy warszawskiego parkietu zaczęły od wzrostu o około 0,5 proc. Skala tej mizernej zwyżki została zredukowana niemal do zera tuż po południu. Indeks największych spółek tylko na moment dotknął poziomu 2400 punktów. Jego przekroczenie i utrzymanie okazało się zbyt trudnym dla byków zadaniem. Inwestorzy mieli też kłopoty z utrzymaniem WIG-u powyżej 40 tys. punktów. Stawka wśród największych firm była dość zróżnicowana. Nadal mocno trzymały się papiery wczorajszych gwiazd, czyli BRE i BZ WBK. Akcje pierwszego z banków zyskiwały 1,5 proc., drugiego rosły o 2,5-3 proc. Ich więksi koledzy, czyli Pekao i PKO, takiej siły nie mieli. Ich walory cieszyły się zmiennym powodzeniem, chwilowo nawet nieznacznie spadając pod kreskę, to znów rosnąc w porywach o 0,5-0,8 proc. W dalszym ciągu jednak, podobnie jak wczoraj, handel nimi był bardzo ożywiony i stanowił jedną trzecią obrotów na całym rynku akcji. Słabo zachowywały się spółki surowcowe, notując niewielkie spadki. Telekomunikacja Polska utrzymywała stabilny poziom powyżej 1,1-1,5 wczorajszego zamknięcia. Pod koniec dnia papiery naszych dwóch największych banków, PKN i Telekomunikacji zeszły w pobliże poziomu wtorkowego zamknięcia. W wyniku końcowego fixingu poprawiła się sytuacja Pekao, który zyskał 1,67 proc. Ostatecznie indeks największych spółek zwiększył swoją wartość o 0,61 proc., WIG wzrósł o 0,59 proc., mWIG40 o 0,78 proc., a sWIG80 o 0,21 proc. Obroty wyniosły 1,11 mld zł.
Giełdy zagraniczne
Wczoraj na Wall Street nastroje były niemal mikołajowe. Szczególnie w przypadku Dow Jones’a, któremu udało się ustanowić nowy dwunastomiesięczny rekord, po wzroście o 1,23 proc. Sztuka ta nie udała się S&P500, mimo zwyżki o 1,2 proc. Ale wyraźnie widać chęć kontynuacji ruchu w górę. Wczoraj nie przeszkadzały nieco gorsze dane o aktywności amerykańskiego przemysłu. Zapowiada się dobra końcówka roku, ale na zmagania trochę czasu jeszcze zostało i wiele się może wydarzyć.
Po dwóch dniach silnych wzrostów, dziś na giełdach azjatyckich było nieco spokojniej. Nastroje były wciąż dobre, ale skala zwyżki umiarkowana. Nikkei zyskał niecałe 0,4 proc., w Szanghaju wzrost indeksów sięgał 1 proc. Widać, że tamtejsze rynki potrzebują chwili odpoczynku.
Główne parkiety europejskie zaczęły dzień w okolicy wtorkowego zamknięcia. Po ponad 2 proc. wzrostach ostrożność była jak najbardziej wskazana. Indeksy zdołały się utrzymać nad kreską tylko przez pierwszą godzinę handlu. Później nastroje wyraźnie się pogorszyły. Około południa indeksy w Paryżu i Londynie traciły po około 0,2 proc., a we Frankfurcie spadek sięgał 0,3 proc. Optymizm przerodził się w coraz bardziej nerwowe oczekiwanie na kolejne dane zza oceanu. Gdy okazało się, że są one niejednoznaczne, czekanie przeciągnęło się do rozpoczęcia sesji za oceanem. Na parkietach naszego regionu nie widać było „apetytu na ryzyko” i indeksy nie odchylały się zbyt mocno od poziomu z wtorku. Wyjątkiem był Bukareszt, ale to zrozumiałe. Wczoraj tamtejsza giełda nie działała, więc indeks nadrabiał zaległości. Około godziny 16.30 indeksy w Londynie i Frankfurcie zyskiwały po około 0,4 proc., a paryski CAC40 rósł o 0,8 proc.
Waluty
Dolar ani myśli o umocnieniu. Wczoraj mocno tracił na wartości, przyprawiając o ból głowy eksporterów i szefów banków centralnych w kilku krajach. Euro wyceniano wieczorem na ponad 1,51 dolara. Ale do rekordu z końca listopada jeszcze trochę brakuje. Dziś przed południem było spokojniej, ale trudno mówić o jakiejkolwiek korekcie. Coraz bardzie widoczna jest w związku z tym gorączka złota. Jego cena rosła dziś do 1217 dolarów za uncję. W ciągu trzech dni skoczyła o ponad 50 dolarów, czyli o 4,5 proc.
Na naszym rynku walutowym do południa nastroje były dość zmienne. Po porannym osłabieniu do 2,73 zł, dolar staniał o dwa grosze, ale wciąż wykazywał tendencję do utraty wartości. Niemal identyczny był scenariusz wobec pozostałych dwóch głównych walut. Około południa za euro trzeba było płacić około 4,11 zł, czyli tyle samo co we wtorek. Frank kosztował nieco ponad 2,72 zł.
Podsumowanie
Nasz rynek nie ma specjalnej ochoty na jakiekolwiek rajdy, poza rajdem w bok. Ale nie o to chyba chodziło z tym Świętym Mikołajem. Na bocznym torze jesteśmy też wciąż pod względem wielkości obrotów. Tu możemy się pocieszyć, że to problem nie tylko naszego rynku. Jest w tym smętnym obrazku jeden mały wyjątek. To rynek naszych średnich spółek. Nie tylko niedawne „dubajskie” tąpnięcie przetrwał znacznie lepiej niż pozostałe segmenty naszego parkietu, ale i zdołał jego skutki w całości odrobić. I jeśli gdziekolwiek jakiegoś rajdu można się dopatrywać, to właśnie w przypadku mWIG40. Poza złotem. Ale ono jest poza wszelką konkurencją.
Źródło: Gold Finance