Wiadomo było, że w poniedziałek gracze amerykańscy będą mniej skłonni do przejmowania się problemami Grecji i strefy euro, bo zakładają oni (i na razie mają rację), że to jest problem europejski w małym stopniu przekładający się na to, co dzieje się w gospodarce USA. Problemem było jedynie to, że kalendarium w poniedziałek było puste, więc wydawało się, że problem Grecji będzie najmocniej wpływał na nastroje.
Po pobudce w USA agencja ratingowa Standard & Poor’s obniżyła rating Grecji (jest teraz na poziomie Białorusi, czyli najniżej w Europie), co pogorszyło nastroje. Agencja twierdzi, że konieczne będzie przynajmniej 50 procentowe zredukowanie długu Grecji. Potem dowiedzieliśmy się, że agencja ratingowa Moodys Investors Service umieściła rating kredytowy dla Grecji na liście obserwacyjnej z możliwością obniżenia. To doprowadziło do spadku kursu EUR/USD, ale, jak na takie ciosy, był on niewielki. Dzień zakończyliśmy niewielkim umocnieniem euro. Jak widać, rynek walutowy praktycznie zlekceważył problem grecki.
W USA w centrum uwagi było to, co działo się na rynku surowcowym. Oczywiste było, że po potężnych spadkach z zeszłego tygodnia dojdzie do bardzo mocnych odbić. I tak się właśnie stało w poniedziałek. Pomagał w odbiciu Goldman Sachs. Jak pamiętamy, zachęcał do sprzedaży surowców, a teraz twierdzi, że takie spadki są okazją do kupna. Coś mi się wydaje, że GS wodzi inwestorów za nos. Rano we wtorek ropa jednak taniała, bo okazało się, że CME Group podniesie od dzisiaj depozyty na różnego rodzaju kontrakty na ropę. To już kolejny, po srebrze, krok mający na celu przebicie bańki spekulacyjnej.
Dziwnie zachował się rynek akcji. To, że indeksy wzrosły, nie było niczym dziwnym. W minionym tygodniu pisałem nawet, że tak się stanie, bo surowce z pewnością mocno odbiją, a to pomoże indeksom. Nie było w tym niczego nadzwyczajnego. Dziwne było to, że indeksy trzymały się blisko poziomu z piątku i dopiero po zakończeniu sesji w Europie szybko ruszyły na północ. Wyglądało to tak, jakby Amerykanie odetchnęli z ulgą, że nie mają już tego kamienia u szyi, którym były sesje europejskie. Po tym wystrzale rynek wszedł w marazm i dzień zakończył się wzrostami indeksów o około pół procent. Niby nic, ale można powiedzieć, że była to manifestacja: Grecja nie ma dla nas znaczenia.
GPW rozpoczęła poniedziałek od wzrostu WIG20, ale bardzo szybko indeks zaczął się osuwać. Wrócił do poziomu z piątku i tam zamarł. Nawet coraz poważniejsze spadki indeksów na innych giełdach europejskich z tego marazmu rynku nie były w stanie wytrącić. Im bliżej było do rozpoczęcia sesji w USA, tym nastroje były jednak gorsze. Szczególnie ciążyły na WIG20 spółki sektora finansowego (tak jak na całym świecie). Fixing dobił obóz byków. WIG20 stracił 1,11 proc. oddalając się od linii szyi formacji podwójnego szczytu. Spadek na umiarkowanym obrocie techniczny sygnał sprzedaży umocnił, ale nie postawił kroki nad „i”. Po prostu nie ma jeszcze na świecie atmosfery sprzyjającej poważnej przecenie.
Źródło: Xelion. Doradcy Finansowi