Gracze amerykańscy w środę koncentrowali się na dwóch wydarzeniach: publikacji danych makro i posiedzeniu Federalnego Komitetu Otwartego Rynku (FOMC). W czasie sesji okazało się, że doszedł jeszcze trzeci element, czyli wypowiedź Paula Volckera, ale o tym niżej.
Dane makro były słabe, ale Amerykańscy analitycy szybko przerobili je na doskonałe. Raport o PKB w pierwszym kwartale (dane wstępne – będą jeszcze dwie weryfikacje) pokazał, że gospodarka skurczyła się o 6,1 proc. (oczekiwano 5 proc.). Jest to już trzeci, kolejny kwartał spadku PKB, a taka sytuacja ma miejsce pierwszy raz od 35 lat. Poza tym deflator (miernik inflacji) wzrósł o 2,9 proc. (oczekiwano wzrostu o 1,6 proc.). Wskaźnik bazowych wydatków konsumpcyjnych wzrósł tak jak oczekiwano o 1,5 proc. Jak widać gospodarka kurczy się bardzo szybko, a presja inflacyjna rośnie.
Co w tym dobrego? Wystarczyło poszperać i okazało się, że w pierwszych trzech miesiącach o 2,2 proc. wzrósł popyt konsumpcyjny i spadły zapasy. To właśnie dało asumpt twierdzeniu, że popyt konsumpcyjny ożywa, a to w połączeniu ze zmniejszonymi zapasami doprowadzić musi do wzrostu produkcji i spadku bezrobocia. Tyle tylko, że wzrost zakupów w styczniu i lutym, kiedy to sprzedawano wszystko z olbrzymimi zniżkami cen nie jest niczym nadzwyczajnym. To też ogołociło magazyny, co wcale nie oznacza, że muszą one się szybko zapełnić. Pretekst do zwyżki był jednak doskonały.
Wzmocniła tę interpretację danych wypowiedź Paula Volckera, bardzo poważanego szefa Fed przed Alanem Greenspanem, a obecnie szefa rady doradczej ds. ożywienia gospodarczego, która współpracuję z prezydentem Obamą. Powiedział on, że ostatnie dane makro pokazują spowolnienie recesji w budownictwie i wydatkach inwestycyjnych, mimo że środki, których państwo dostarczyć ma gospodarce dopiero zaczęły do niej docierać. Powiedział też, że gospodarka nie będzie potrzebowała nowych bodźców. Żeby nie było za pięknie powiedział też jednak, że „gospodarka funkcjonuje jedynie dzięki pomocy rządu” a przed prawdziwym ożywieniem czeka ją jeszcze długi okres stagnacji. Oczywiście rynek to ostatnie zdanie zlekceważył.
Potem dodatkowo wzmocnił te twierdzenia komunikat po posiedzeniu FOMC, na którym oczywiście stóp nie zmieniono. Nie zaproponowano też żadnych nowych środków zaradczych, żadnego nowego skupu obligacji. Fed po prostu potwierdził, że w ciągu ostatnich 6 tygodni, które upłynęły od ostatniego posiedzenia, tempo spowolnienia trochę zmalało, a wydatki konsumentów ustabilizowały się.
Na rynek akcji oprócz omówionych wyżej czynników pozytywnie oddziaływały niezłe raporty paru spółek. Poza tym okazało się, że ponad 100 podmiotów chce uczestniczyć w programie PPPIP, który ostatnio zaprezentował Timothy Geithner, sekretarz skarbu USA (chodzi o wykup trujących aktywów). Nic dziwnego, że tyle się zgłosiło, skoro prywatne firmy mogą na tym tylko zarobić. Doszła do tego pozytywna rekomendacja dla banków, którą wystawił analityk firmy Fox-Pitt (cokolwiek by to nie znaczyło) i inwestorzy byli już w siódmym niebie. Mocno rosły nawet kursy akcji Bank of America i Citigroup, które we wtorek były powodem przeceny w Azji i Europie.
Indeksy po posiedzeniu FOMC ruszyły na północ, ale szybko zawróciły i S&P 500 nadal trzymał się blisko kluczowego oporu na wysokości 875 pkt. Około 40 minut przed końcem sesji zaczął się osuwać i tylko dzięki akcji w ostatniej minucie sesji nie zamknął się o 0,6 pkt. proc. niżej. Udało się zamknąć dzień jeden punkt niżej od oporu, ale to zdecydowanie nie jest sukces byków. Opór jest bardzo mocny i rynek może zechcieć się teraz cofnąć.
GPW rozpoczęła środową sesję zwyżką indeksów. Pomagała bykom nie tylko poprawa nastrojów na rynkach globalnych, ale i raport kwartalny BRE. Zysk banku był zdecydowanie wyższy od oczekiwań, co zmniejszyło wpływ czarnych prognoz dotyczących wyników banków. Jedyną spółką, której akcje traciły była TPSA (kontynuacja reakcji na wyniki kwartalne). Po godzinie 11.00, kiedy dane o poprawie nastrojów w strefie euro dotarły na rynek, byki zaatakowały i całkowicie wymazały wtorkowy spadek i indeks pognał wyżej. W tej fazie gry BRE drożał o ponad 11 procent, co w sytuacji, kiedy zysk jednak bardzo mocno spadł (o 80 procent) należy uznać za zdecydowana przesadę. Nawet wtedy, kiedy indeksy w Europie osunęły się i weszły w stabilizację w oczekiwaniu na dane z USA, nasze byki nie próżnowały. WIG20 rósł ponad 4 procent, a w sektorze bankowym panowała wręcz euforia.
Publikacja danych makro w USA doprowadziła do chwilowej realizacji zysków, ale nie była ona poważna. Gracze zauważyli, że Europejczycy dane praktycznie zlekceważyli, więc i u nas rynek się uspokoił, a dobre rozpoczęcie sesji w USA poprowadziło indeksy na północ, dzięki czemu udało się z nadmiarem wymazać wtorkową, trzyprocentową zniżkę. Bardzo ważne jest to, że obrót był bardzo duży – znacznie większy niż we wtorek. To plus dla byków.
Piotr Kuczyński
główny analityk
Xelion. Doradcy Finansowi
Źródło: Xelion. Doradcy Finansowi