Przez pierwsze godziny handlu rzeczywiście było nudnawo, bo indeksy ustabilizowały się nieco poniżej poziomów ze środy. Ale popołudnie przyniosło znacznie większą zmienność. O wszystkim zaważyły oczywiście dane z USA. Najpierw nadeszły te złe – o dużo wyższym od oczekiwań wzroście bezrobocia oraz nieco niższym od szacunków analityków wzroście PKB w drugim kwartale. Bardziej zaskoczyła jednak rewizja wzrostu PKB za IV kwartał 2007 r., w którym zanotowano ujemną dynamikę -0,2 proc. (wcześniej podawano plus 0,6 proc.).
Gracze – i to nie tylko w Warszawie, ale i na innych giełdach – zareagowali histerycznie. Indeksy pikowały niemal pionowo, a wyprzedaż w kilkanaście minut sprowadziła WIG20 ponad 2,5 proc. niżej. Później jednak nastąpił kolejny zwrot akcji. Poziom indeksu nastrojów Chicago PMI okazał się lepszy od oczekiwań i gracze z równą ochotą, jak wcześniej przy wyprzedawaniu akcji, rzucili się do ich kupowania. I po raz kolejny popyt udowodnił, że to on kontroluje sytuację na parkiecie.
Indeksy w USA otworzyły się na minusach, potem szybko zaczęły odrabiać straty, jednak na koniec dnia były jednak na solidnych minusach – Dow Jones zjechał aż o 1,8 proc. Oznacza to, że kupujący w piątek znów będą mieli trudną przeprawę, by utrzymać indeksy w Warszawie w okolicach obecnych poziomów.