Azja finansuje Amerykanów

Stany Zjednoczone są zadłużone po uszy. Także za granicą. Głównymi dostawcami pieniędzy w zamian za papiery skarbowe są Chiny i Japonia. Kupiły ich już zbyt dużo, by powiedzieć pas.

Globalny kryzys finansowy i jego konsekwencje nie tylko obnażyły kruchość mechanizmów, na których opiera się światowa gospodarka, ale także spotęgowały zagrożenia z tym związane. Kryzys, o którym się powoli zapomina, zatacza tymczasem coraz szersze kręgi. Rozpoczął się w Stanach Zjednoczonych i pojawił na rynku nieruchomości zupełnie nieprzypadkowo. Kredyt, zadłużenie, lewarowanie, refinansowanie, wiązanie kredytów w paczki, przewiązywanie ich kokardkami z logo największych banków i towarzyszącymi im stemplami agencji ratingowych i sprzedawanie ich, bo przecież sprzedać można wszystko. Nie tylko nieruchomość, ale i dług. Dług nawet łatwiej i nie jeden raz. Tym łatwiej, im tańszy pieniądz i im go więcej.

Nie pytaj, komu bije zegar. Bije wszystkim

A pieniądza jest coraz więcej. I coraz większy z tym problem. Bo to pieniądz kreowany bez opamiętania. Nadmiar taniego pieniądza leżał u źródeł nieruchomościowej bańki w Stanach Zjednoczonych (i nie tylko tam). I sporo państw stara się wyjść z tej pułapki, stosując wciąż ten sam mechanizm, czyli dosypując pieniędzy. Pomysł, by uświadomić bardziej powszechnie mechanizm i niebezpieczeństwa, wynikające z rosnącego zadłużenia w postaci publicznie pokazywanych liczników narastania zadłużenia, który u nas wprowadził niedawno prof. Leszek Balcerowicz, nie jest nowy. Jeśli chodzi o wysokość pokazywanej kwoty, największe wrażenie robi ten, pokazywany na stronie buttonwood.economist.com. Tam można zobaczyć łączne zadłużenie wszystkich państw świata. Według aktualnych wskazań, wynosi ono 40,6 biliona dolarów. Do licznika dołączona jest mapka. Najczarniejszą barwą, oznaczono kraje o największym zadłużeniu. Najwięcej czarnej farby zużyto na kontur Stanów Zjednoczonych. Rzut oka na tamtejszy zegar robi podwójnie mocne wrażenie. Z jednej strony rzuca się w oczy gigantyczna kwota niemal 13,7 biliona dolarów, z drugiej zaś zawrotne tempo, w jakim ta liczba się zwiększa.


Źródło: usdebtclock.org.

Przy okazji uruchomienia kolejnego dopalacza, który właśnie funduje Ameryce i światu Fed, czyli programu skupu papierów dłużnych za 600 mld dolarów, warto spojrzeć, kto jeszcze, oprócz amerykańskiego banku centralnego, finansuje to kredytowe szaleństwo Stanów Zjednoczonych. Trudno bowiem inaczej określić sytuację, w której poczynając od początku obecnego stulecia, co cztery lata kwota długu publicznego Stanów Zjednoczonych zwiększa się o około 30 proc., z wyjątkiem czterolecia 2004-2008, w którym dynamika ta sięgnęła 40 proc. oraz ostatnich dwóch lat, w którym dług już zdążył zwiększyć się o 30 proc. W 2000 roku sięgał 5,7 bln dolarów, w listopadzie tego roku zbliża się do 13,7 bln dolarów. To wzrost o 140 proc. Szacuje się, że za pięć lat sięgnie 17,4 bln dolarów. I dla Ameryki i dla świata coraz większym problemem stawać się będzie możliwość finansowania oraz obsługi rosnących kosztów obsługi tego zadłużenia. Choć dzwon bijący na trwogę z powodu rosnących długów słychać niemal na całym świecie, to jednak w Stanach Zjednoczonych bije on najgłośniej i z największą częstotliwością.

Wilczy apetyt na pieniądze

Amerykański rząd oczywiście nie jest w stanie znaleźć chętnych do pożyczenia mu aż tak wielkich pieniędzy w swoim kraju. Skąd mieli by się wziąć, skoro niemal wszyscy żyją tam na kredyt? Wyjątkiem jest Fed. On też nie ma oszczędności, ale ma cudowną moc produkowania pieniędzy. Z niczego. I właśnie w tym jest problem, że z niczego. Bowiem takie pieniądze niewiele są warte. Własnych oszczędności Ameryka nie ma, musi korzystać z cudzych. A chętnych nie brakuje. Co więcej, jeśli jedni mają dosyć, pojawiają się następni.

Pod koniec 2000 roku w posiadaniu zagranicznych inwestorów znajdowały się amerykańskie papiery skarbowe o wartości nieco ponad biliona dolarów. Stanowiły one nieco ponad 17 proc. całkowitego długu publicznego Stanów Zjednoczonych. Gdy pękła bańka internetowa i pojawiły się kłopoty, wielkość zagranicznego finansowania zaczęła szybko rosnąć. W latach 2002-2004 zwiększała się o ponad 20 proc. rocznie. Pod koniec 2004 roku w portfelach światowej finansjery znajdowały się papiery amerykańskiego rządu warte już ponad 1,8 bln dolarów, czyli stanowiące jedną czwartą zadłużenia sektora publicznego. W okresie gospodarczego boomu tempo wzrostu zadłużenia zagranicznego z tytułu posiadania papierów dłużnych wyraźnie spadło i sięgało około 10 proc. w 2005 i 2007 r. oraz zaledwie 3 proc. w 2006 roku. Kolejny kryzys spowodował gwałtowny wzrost zapotrzebowania na pieniądze z zagranicy. A jednocześnie zagranica rzuciła się wręcz na amerykańskie papiery skarbowe, z bliżej nieznanych powodów wciąż uznawanych za bezpieczną przystań dla kapitału w niepewnych czasach. W 2008 roku podmioty spoza Stanów Zjednoczonych miały już w nich zaangażowane ponad 3 bln dolarów. I finansowały niemal 30 proc. amerykańskiego zadłużenia. W sierpniu tego roku kwota ta była wyższa aż o 40 proc. a jej udział w długu Ameryki przekroczył 30 proc. Kolejny program stymulacyjny, który pochłonie następne setki miliardów dolarów, z pewnością amerykańskiego apetytu  na pieniądze z zewnątrz nie zmniejszy.

Ameryka uczy się chińskiego

Pomijając rozważania na temat przyczyn tak wielkiej popularności dolara i amerykańskich papierów skarbowych, interesująca jest analiza zmian, jakim ta popularność podlega na przestrzeni ostatnich lat, patrząc na kwoty i udział poszczególnych krajów w finansowaniu amerykańskiego długu. Przede wszystkim, patrząc na skład kolejki, stojącej do okienka, gdzie sprzedaje się papiery skarbowe made in USA, nie sposób nie zauważyć bardzo licznej reprezentacji z Azji.


Źródło: treas.gov

Dziesięć lat temu inwestorzy z tego kontynentu mieli 48 proc. ogółu obligacji, sprzedanych poza granicami Stanów Zjednoczonych. Pod koniec 2001 roku udział ten przekroczył 50 proc. i przez kilka lat dynamicznie się zwiększał, dochodząc do niemal 61 proc. w 2004 roku. W kolejnych latach zaczął on się nieco obniżać. W tym roku ponownie spadł minimalnie poniżej 50 proc. (według stanu na koniec sierpnia). Ta tendencja, szczególnie w ostatnim czasie, wcale nie musi odzwierciedlać rzeczywistego stanu rzeczy. W ciągu ostatniej dekady dwukrotnie mieliśmy do czynienia z bardzo wyraźnym spadkiem udziału państw azjatyckich w światowej puli amerykańskich obligacji.

Po raz pierwszy w 2007 roku, czyli w momencie ujawnienia się kryzysu finansowego w Stanach Zjednoczonych (wówczas udział ten spadł z ponad 59 do niecałych 53 proc.) oraz w tym roku, choć dane są niepełne i obejmują stan na koniec sierpnia (spadek z ponad 55 do niecałych 50 proc., czyli w skali podobnej, niż poprzednio). Tak dużą zmianę w 2007 roku dość łatwo można uzasadnić potężnym wzrostem zaangażowania Brazylii.

Jeszcze w końcu 2006 roku miała ona amerykańskie obligacje o wartości 52 mld dolarów, zaś dwanaście miesięcy później ten portfel spuchł do niemal 130 mld dolarów. I to prawdopodobnie efekt świadomej i konsekwentnej polityki tego państwa, bowiem brazylijskie zaangażowanie w amerykański dług niemal się podwajało także w dwóch poprzednich latach, czyli w 2005 i 2006. Zastanawiające jest jednak, że poważnemu spadkowi udziału Azji w finansowaniu amerykańskiego rozpasania, zarówno w 2007, jak i w tym roku, towarzyszył wyraźny wzrostu udziału Wielkiej Brytanii w ogólnej wartości amerykańskich obligacji i bonów skarbowych w światowym portfelu. Brytyjski stan posiadania w 2007 roku zwiększył się aż o ponad dwie trzecie, a w tym roku skoczył ze 180 do 448 mld dolarów, czyli dwu i półkrotnie. Brytyjczycy nigdy wcześniej tak wielką miłością do amerykańskich papierów nie pałali, a ponieważ Londyn wciąż pozostaje finansową stolicą świata, przynajmniej na naszej półkuli, więc pojawiło się bardzo prawdopodobne domniemanie, że być może część chińskich i japońskich zakupów jest dokonywana za pośrednictwem brytyjskich lub zarejestrowanych na wyspach instytucji finansowych i w nich „parkowana”. W końcu sierpnia tego roku udział Japonii w światowej puli amerykańskiego długu zmniejszył się nieznacznie z 20,7 do 19,8 proc., ale wartość posiadanych obligacji zwiększyła się z 766 do 837 mld dolarów.

Bardziej podejrzane o maskowanie rzeczywistego zaangażowania w finansowaniu Stanów Zjednoczonych, mogą być Chiny. W ciągu ostatnich ośmiu miesięcy nie tylko zmniejszył się z ponad 24 do niecałych 21 proc. udział w zagranicznej puli amerykańskich papierów, ale zmniejszyła się też z 895 do 868 mld dolarów ich wartość bezwzględna w chińskim skarbcu. Z taką sytuacją mieliśmy do czynienia po raz pierwszy w historii. A powody do takiego postępowania władz Państwa Środka nietrudno znaleźć. Z jednej strony bowiem mogły zademonstrować Stanom Zjednoczonym, oskarżającym Chiny o sztuczne utrzymywanie zaniżonej wartości swej waluty i straszących sankcjami handlowymi. Z drugiej zaś w rzeczywistości za Wielkim Murem wcale nie mają interesu, by Ameryka popadła w większe kłopoty. Na marginesie, warto zauważyć jeden z największych chyba historycznych paradoksów i symptomatyczny znak przemian, zachodzących we współczesnym świecie. Oto jesteśmy świadkami, jak Ludowy Bank Chin i wciąż rządząca Komunistyczna Partia Chin finansują swego niedawnego największego, ideologicznego wroga. Chiny w 2008 roku stały się największym posiadaczem amerykańskich obligacji, zarówno pod względem bezwzględnej wielkości zaangażowanego kapitału, jak i udziału wśród zagranicznych wierzycieli Stanów Zjednoczonych, wyprzedzając Japonię, która była liderem w tej kategorii przez kilka poprzednich lat.

Niemcy nie chcą amerykańskich papierów

Pomijając brytyjskie wyskoki, udział większości państw europejskich w światowym portfelu amerykańskich obligacji od kilku lat systematycznie maleje. W tej tendencji przodują Niemcy. Udział posiadanych przez nie papierów dłużnych Stanów Zjednoczonych na początku 2000 roku przekraczał 5 proc. Cztery lata temu spadł poniżej 2 proc., a obecnie sięga niespełna 1,4 proc. Poziom zaangażowania Francji obniżył się w ciągu dziesięciolecia z 3 do 0,8 proc. Podobnie było w przypadku Włoch. Na stabilnym, choć niezbyt wysokim poziomie w okolicach 2,5-3 proc. trzyma się udział Szwajcarii i Luksemburga. Od trzech lat spory, sięgający 3-3,8 proc. udział ma Rosja. Polska ze stabilnym od lat zaangażowaniem na poziomie zbliżonym 0,6 proc. plasuje się między Francją a Włochami.


Źródło: treas.gov.

Jeśli dotychczasowe tendencje wzrostu udziału krajów rozwijających się, głównie z Azji, w finansowaniu amerykańskiego i światowego zadłużenia będą się utrzymywać, a wszystko na to wskazuje, rosnąć będzie ich rola w międzynarodowych instytucjach finansowych i ich wpływ na podejmowane tam decyzje. Najlepszym tego przykładem jest awans Chin do rangi trzeciego pod względem znaczenia kraju w Międzynarodowym Funduszu Walutowym, po Stanach Zjednoczonych j Japonii oraz zwiększenie z 5 do 10 liczby członków Rady Zarządzającej Funduszu, ogłoszone w miniony piątek. Do rady weszli przedstawiciele Chin, Indii, Brazylii, Włoch i Rosji. Widać więc, że  wychodzącym z globalnego kryzysu świecie znaczenie zyskiwać będą ci, którzy mają oszczędności, a nie ci, którzy żyją na nadmiernym debecie.

Źródło: Open Finance