Bank pożycza za darmo. Jaki ma w tym interes?

Dziewięć setek bez odsetek” – pod takim hasłem ING Bank Śląski oferuje promocyjną pożyczkę bez oprocentowania i dodatkowych kosztów. Klient, który zdecyduje się na takie rozwiązanie i nie wykupi opcjonalnego ubezpieczenia, zwraca dokładnie tyle, ile pożyczył. Nie oznacza to jednak, że bank nic na tym nie zyskuje.


Promocja bezodsetkowej pożyczki ING Banku Śląskiego jest dość nietypowa. Bank nie reklamuje jej szeroko, a dostęp do niej mają tylko wybrani klienci korzystający już z rachunku i bankowości internetowej. W serwisie bankowym należy wybrać opcję „Oferta na klik”, a następnie wybrać kwotę 900 zł i 6 rat. Pożyczkę spłaca się w 150-złotowych ratach, co oznacza, że jej koszt jest rzeczywiście zerowy. Jest jeden wyjątek – wybierając opcjonalne ubezpieczenie, zapłacimy 14,58 zł za pół roku spłat.

Pieniądze w prezencie?


Można powiedzieć, że udzielając darmowej pożyczki, bank daje nam kilkadziesiąt złotych w prezencie. Zakładając, że zamiast promocyjnej oferty wybralibyśmy zwykłą pożyczkę oprocentowaną na 16 proc. (czyli tyle, ile dziś wynosi ustawowe maksimum), to w sumie oddalibyśmy o 42,48 zł więcej, niż pożyczyliśmy.

Banki, wydawcy kart kredytowych, sprzedawcy kredytów ratalnych i pozabankowi pożyczkodawcy od czasu do czasu oferują produkty „za zero złotych”. Takie akcje promocyjne mają zawsze określony cel i – wbrew pozorom – ostatecznie przynoszą całkiem wymierne profity.

Zero jako strategia marketingowa


Darmowe finansowanie może pełnić co najmniej dwie funkcje. Po pierwsze, może być odpowiednikiem darmowej próbki rozdawanej klientom bardziej namacalnych produktów (kosmetyków, żywności). W ten sposób nakłania się nas do wypróbowania czegoś, co jest nowe, nieznane, ryzykowne. Sprzedawca zyskuje pierwszy kontakt z klientem i może próbować nawiązać dłuższą relację. W ten sposób można także przeciągnąć klientów od konkurencji, podsuwając kuszący produkt „na próbę”.

Wydawcy kart kredytowych stosują zerową stawkę oprocentowania jako wabik na nowych klientów. Najczęściej obowiązuje ona przez określony okres czasu i tylko dla salda przenoszonego z innej karty kredytowej. W ten sposób wyciągają klientelę od konkurencji, oszczędzając na kosztownej reklamie i promocji. Niestety, w Polsce rynek kart kredytowych jest dziś dość wąski i na darmowe okazje nie ma co liczyć.

Oferując darmową pierwszą pożyczkę, firmy pożyczkowe liczą na to, że pożyczkobiorca przedłuży okres spłaty. Taka prolongata zazwyczaj nie jest już darmowa. Nawet jeśli pierwsza pożyczka zostanie spłacona w terminie, to klient oddaje firmie swoje dane i podpisuje umowę ramową – zaciągnięcie kolejnego zobowiązania w przyszłości będzie znacznie łatwiejsze.

Po drugie, darmowy kredyt może zastąpić obniżkę ceny finansowanego produktu. Taką strategię przyjmują sieci handlowe, oferujące „raty za zero”. Liczą na zwiększenie obrotu, a zysk osiągają dzięki podwyższeniu marży na niektóre towary.

ING zachęca do internetu


Bankowi ING zapewne zależy na promowaniu wśród swoich klientów internetowej sprzedaży produktów („oferta na klik”) i oswojeniu z ze składaniem wniosków kredytowych online. Darmowy kredyt pełni zatem rolę bezpłatnej próbki. Niejeden klient skuszony wizją braku odsetek zajrzy do nigdy nie eksplorowanej części bankowości internetowej. Być może później będzie tam zaglądać częściej, a słupki „sprzedaży krzyżowej” będą rosły. Widocznie czterdzieści złotych za osiągnięcie takiego celu to niewiele. Bankowcy na pewno to policzyli.