„Informacja o osobach niespłacających długu (nawet drobnego – przez co najmniej 60 dni) trafia do Biura Informacji Kredytowej ( BIK), czyli bazy, w której banki sprawdzają wszystkich wnioskodawców o kredyty. Negatywny wpis w BIK zwykle oznacza odmowę kredytu.” – podaje gazeta.
„Bankowcom nie wystarczają już informacje z BIK o naszych starych i bieżących kredytach. Chcą też wiedzieć, czy terminowo opłacamy rachunki za prąd, gaz, telefon. Te informacje zbierają tzw. biura informacji gospodarczej. To prywatne firmy, do których wierzyciele – np. firmy telekomunikacyjne, spółdzielnie mieszkaniowe – mogą zgłaszać swoich dłużników. Na listę można trafić, mając trzymiesięczne zadłużenie o wartości co najmniej 300 zł.” – pisze dziennik.
„Dlaczego bankom nie wystarcza BIK? Bo konkurują między sobą m.in. w szybkości udzielania kredytów. Największe sukcesy święcą te banki, które ustawiają swoje stoiska w centrach handlowych i dają pieniądze dosłownie na poczekaniu, w ciągu kilkunastu minut. W tym czasie muszą trafnie ocenić wiarygodność potencjalnego klienta. Więc jeśli – poza BIK – mają dostęp do „czarnych list”, czują się pewniejsze.” – czytamy.
Kilka dni temu Senat zaakceprował znowelizowane Prawo bankowe. Bez zgody zainteresowanego banki będą mogły przetwarzać informacje o spłacie kredytu, jeśli były zaległości dłuższe niż 60 dni. Najdłuższy okres przechowywania danych to 12 lat. Ma to służyć przygotowywaniu m.in. lepszych statystyk i lepszemu badaniu ryzyka kredytowego.
Więcej informacji w dzisiejszym wydaniu „Gazety Wyborczej” w artykule Macieja Samcika pt. „Banki chcą coraz więcej o nas wiedzieć”.