„Z istnienia bezpłatnych ubezpieczeń wielu klientów nawet nie zdaje sobie sprawy – większość dużych banków dokłada je zwłaszcza do kart kredytowych, by wyróżniały się one na tle konkurencji. Niektóre ubezpieczenia upowszechniły się z powodów całkowicie niezależnych od banków. Należy do nich na przykład ubezpieczenie pomostowe zabezpieczające bank do czasu dokonania wpisu w księdze wieczystej (…). Inne polisy, jak choćby ubezpieczenie kredytowanej nieruchomości od ognia, są naturalnym dodatkiem do kredytu.” – pisze gazeta.
„Posiadanie wielu polis zwykle pozwala zaoszczędzić; osoba, która jednocześnie ubezpiecza w tej samej firmie mieszkanie i samochód, płaci nieco niższe składki. Niestety, gdy są to polisy tego samego ubezpieczyciela dołączone do karty kredytowej, kredytu samochodowego i hipotecznego, na żadne oszczędności nie można liczyć.” – czytamy dalej.
„Polisy towarzyszące produktom bankowym są dodatkowym kosztem, a poza tym utrudniają porównywanie ofert. Proste zestawienie cen może prowadzić do błędnych wniosków. I tak na przykład ubezpieczenie niskiego wkładu własnego w jednych bankach jest sprzedawane na trzy lata, a w innych na pięć. W dodatku różne są progi, poniżej których wkład jest traktowany jako zbyt niski i wymagający wykupienia polisy. Zestawienie samych stawek procentowych może więc łatwo wprowadzić w błąd.” – pisze „Rzeczpospolita”.
Więcej o ubezpieczeniach w dzisiejszym wydaniu „Rzeczpospolitej” w dodatku „Moje Pieniądze”