Banki oddają za rachunki, czyli marketingowy majstersztyk

Citi Handlowy to już trzeci bank, który zapowiedział klientom, że będzie oddawał 10 proc. kwoty widniejącej na rachunku. W każdym przypadku marketingowcy wykonali kawał dobrej roboty, bo hasło przykuwa uwagę i rozpala wyobraźnię. W praktyce jednak cała zabawa toczy się o małe kwoty.


Z przeprowadzonych przez Ernst&Yount badań wynika, że moneyback (zwany też cashbackiem), jest jednym z ulubionych bankowych bonusów wśród klientów polskich banków. Banki chętnie grają więc na tę nutę, zwłaszcza że jest to dla nich wygodny i tani sposób budowania lojalności. W praktyce tego typu premie są bowiem częściowo finansowane są z wysokich stawek interchange. Nieco w uproszczeniu można przyjąć, że bank bierze od sklepikarzy pieniądze za akceptowanie kart, a później daje je klientom, by na zakupach częściej wyciągali plastik z portfela. Różnica między stawką interchange a wypłaconą premią zasila kasę banku. Ubocznym efektem takiego działania jest budowanie lojalności klienta, który zadowolony, częściej płaci kartą w sklepach. Tyle tylko, że by odzyskać tych kilkanaście czy kilkadziesiąt złotych, najpierw musi wydać tysiąc czy kilka tysięcy (na czym dzięki interchange – znowu zarobi bank). Żeby mógł wydać ów tysiąc, musi z kolei przelać swoją pensję na konto w banku. Bank będzie więc sobie dodatkowo zarabiał na osadzie, drogim limicie w ROR czy środkach zamrożonych na lokatach oszczędnościach. W praktyce i wilk będzie syty, i owca cała, a tylko sklepikarz niezadowolony. Choć i to nie do końca prawda, bo ponoć klienci wydają więcej i chętniej tam, gdzie mogą płacić kartami.

Do niedawna moneyback funkcjonował głównie przy kartach płatniczych. Jako jeden z pierwszych ze schematu wyłamał się Alior Sync, który zaproponował zwrot 5 proc. od wartości zakupów dokonanych w sieci. Potem co prawda dwukrotnie zmienił warunki programu premiowego, ale ogólna idea pozostała bez zmian. Podobny ruch wykonał też mBank. W październiku nową jakość do programów premiowych tchnął Credit Agricole. Obiecał klientom, że będzie oddawał 10 proc. za rachunki. Co prawda wcześniej podobne próby oszczędzania na rachunkach czynił Alior Bank, ale w praktyce proponował zmianę dostawcy lub pakietu usług. Credit Agricole zelektryzował widzów przed telewizorami taką reklamą:

 

Jak to z reklamami bywa, regulamin produktu gasi początkowy entuzjazm. W tym konkretnym przypadku w praktyce promocja trwa tylko 5 miesięcy, a odzyskać jedynie można 200 zł to tylko, jeśli w tym czasie zapłacimy rachunki na kwotę 2,4 tys. zł. Dodatkowo promocja skierowana jest wyłącznie do nowych klientów, którzy założą jeden z dwóch określonych pakietów kont i będą z niego korzystali przez minimum rok. Są one bezpłatne, jeśli klient zapewni określony limit wpływów. Ofertę prześwietliłem TUTAJ. W ślad za Credit Agricole poszedł PKO Bank Polski. Moneyback ograniczył jednak tylko do kwoty wydanej na rachunki telefoniczne. Klient może odzyskać maksymalnie 10 zł miesięcznie, a w całym okresie promocji 120 zł. Są też dodatkowe ograniczenia klient musi dostarczyć fakturę wyłącznie za telefon. Nie może to być np. faktura, na której znajduje się pakiet internet, telefon i telewizja. Bank oczywiście wymaga też założenia konta osobistego i korzystania z niego przez cały okres promocji. A żeby konto było bezpłatne, klient musi zasilać je kwotą 1500 zł co miesiąc. Dodatkowo w momencie uruchomienia promocji bank prowadził warunkową opłatę za kartę. Klient, który nie wyda bezgotówkowo 250 zł, zapłaci za plastik 2,90 zł.

 

Do grona banków zwracających za rachunki dołączył właśnie Citi Handlowy. Bank promuje w ten sposób swoją bankowość mobilną, a konkretnie usługę Fotokasa. Jest to usługa wspomagająca opłacanie rachunków za pomocą aparatu fotograficznego zainstalowanego w telefonie. Po uruchomieniu aplikacji mobilnej, klient skanuje kod 2D (QR) znajdujący się na fakturze i w telefonie pojawia mu się już wypełniony formularz. Może też w ten sposób zapłacić za podróż taksówką MPT Warszawa. Usługa wydaje się ciekawa, ale niestety jak na tę chwilę realizacja takiej płatności jest mocno ograniczona. Kody 2D zamieszczają na swoich rachunkach tylko niektórzy dostawcy usług, m.in. Orange, UPC, Netia czy PGNiG.

Bank chce spopularyzować wśród klientów usługę, dokładając do niej wartość dodaną. Do końca roku będzie oddawał 10 proc. za rachunki realizowane za pomocą Fotokasy. Promocja skierowana jest zatem do obecnych klientów Citi Handlowego, którzy mają dostęp do usługi (posiadacze konta lub karty kredytowej). Bank zwróci klientowi maksymalnie 100 zł, a załapie się na nią pierwsze 10 tys. transakcji. Maksymalna wartość jednorazowego zwrotu wynosi 20 zł.

Dodatkowo promocja uwzględnia pierwszą transakcję wykonaną za pomocą Fotokasy w taksówkach MPT Warszawa (zwrot 20 zł). W tym ostatnim przypadku to o tyle ciekawy ruch, że powinien pomóc klientom przełamać się i spróbować opłacić kurs telefonem. Jak wiadomo, najtrudniejszy jest pierwszy krok, później zaczyna się rutyna. Na tle konkurentów oferta Citi Handlowego wydaje się więc najbardziej fair, choć i tu pojawiają się wątpliwości. Zwrot dotyczy tylko pierwszych 10 tys. transakcji  – mało, skoro z bankowości mobilnej Citi korzysta już 100 tys. klientów. Jeśli są to aktywni użytkownicy usługi, a na dodatek korzystają z Fotokasy, to limit może się szybko wyczerpać.

W każdym z omawianych przypadków do ugrania są niewielkie kwoty rzędu 100-200 . Przekaz marketingowy natomiast skonstruowany jest w taki sposób, że sprawia złudzenie wyjątkowej oferty. Wielkie brawa dla marketingowców! Idę o zakład, że tylko część klientów doczyta regulaminy do końca. Kilka lat temu banki po prostu dokładały stówę za samo założenie konta i korzystanie z niego przez jakiś czas. Widocznie ta strategia na dłuższą metę się nie sprawdziła, bo tego typu oferty dostępne są już tylko na niszowych serwisach zakupów grupowych.

Dziś bankowcy wykazują się znacznie większą finezją. Nie dość, że mamią klienta wizją ponadprzeciętnej okazji (która w praktyce jest wątpliwa i zawiera szereg wyjątków), to przy okazji wiążą mu ręce na określony czas i wymuszają aktywność.W praktyce moneyback polega bowiem na tym, że klient musi sobie najpierw na taką stówę czy dwie zarobić, wykazując się określoną aktywnością. Nasuwa się więc pytanie, czy takie przekazy reklamowe i tak zagmatwane regulaminy pełne wykluczeń, są fair wobec klienta.

Napisz do mnie: wboczon@prnews.pl

//