Banki Putina

Banki państwowe mają ponad połowę udziału w rosyjskim systemie bankowym (53 proc.) i mało tego – ten udział stale rośnie

Rosyjski system bankowy składa się z Sbierbanku, kilkunastu innych dużych banków państwowych – wszystkie zarządzane przez przyjaciół i współpracowników Władimira Putina oraz rzeszy pozostałych państwowych i prywatnych, bez których Rosja mogłaby się z powodzeniem obyć. W finansach, podobnie jak w faworyzowanym przemyśle wydobywczym i wszelkich innych gałęziach gospodarki rosyjskiej, istnieć może każda firma, pod warunkiem, że jest posłuszna i nie wchodzi w drogę tej jedynie słusznej, sterowanej z Kremla.

Pisząc o rosyjskim systemie bankowym nie sposób zacząć inaczej jak od Sbierbanku, gigancie, który mógłby połknąć cały polski system bankowy i nawet nie dostałby czkawki. Do grona najważniejszych należą również Gazprombank, Wnieszekonombank Wniesztorgbank i Rossielchozbank. Banki państwowe mają ponad połowę udziału w rosyjskim systemie bankowym (53 proc.) i mało tego – ten udział stale rośnie. Oznacza to postępującą konsolidację, czy jak ktoś woli nacjonalizację i szalone preferencje przyznawane przez Kreml państwowym bankom. O uczciwej konkurencji nie może tu być mowy. Pierwszeństwo mają banki państwowe, a prywatne, jeśli są sprytne, to sobie poradzą. Jeśli nie, zostaną wchłonięte przez państwowe giganty. Kredyty dla przedsiębiorstw, proszę bardzo, z banków państwowych, dla klientów indywidualnych takoż. Zawsze na preferencyjnych warunkach, często z dopłatami z budżetu państwa. W prywatnych bankach jest drożej. I niepatriotycznie. Podobnie rzecz się ma z depozytami. Najkorzystniejsze warunki oferuje oczywiście Sbierbank, a zaraz potem inne, również państwowe banki. Dlatego te właśnie nie mają problemów z finansowaniem akcji kredytowych (w ostateczności pomoże Kreml). Prywatne muszą poradzić sobie na trudnym po kryzysie rynku międzybankowym. Nie mogą – jak to jest w innych częściach świata – liczyć na pomoc zagranicznych spółek matek – bo tych nie mają. A wynika to ze specyficznej gospodarki „wolnorynkowej”.

Ten najważniejszy

Oczywiście znaczących banków w Rosji jest więcej, ale to państwowy Sbierbank (ponad 60 proc. akcji banku należy do Centralnego Banku Rosji czyli do rządu) nadaje ton całemu systemowi. Widać to najlepiej w liczbach. Aktywa Sbierbanku na koniec I kwartału 2010 wynosiły ok. 220 mln dolarów. Bank zatrudnia znacznie ponad 250 tys. pracowników (Rosjan, to obowiązek) i utrzymuje ponad 20 tys. placówek w 11 strefach czasowych. Część z nich nie jest rentowna, ale o zamykaniu nie ma mowy, bo jakby to wyglądało? W ubiegłym roku prezes Sbierbanku Herman Gref (rosyjski Niemiec, przyjaciel Putina jeszcze z czasów Petersburga, by skończyć studia wstąpił do „specnazu”, gdzie był snajperem, a po dojściu Putina do władzy, jako solidny i karny, trafił na Kreml i został ministrem), chyba tylko dla zaspokojenia ciekawskich dziennikarzy powiedział, że zamknie 150 niedochodowych placówek, co w skali 20 tys. działających jest zaledwie kroplą w morzu.

Do Sbierbanku należy ponad połowa wszystkich depozytów jakie Rosjanie powierzyli bankom oraz przeważająca liczba udzielonych kredytów konsumpcyjnych. W Rosji liczbę klientów mierzy się milionami. To, że jakiś bank ma 30 mln klientów indywidualnych nie jest jeszcze żadnym wyczynem. Podobnie z klientami instytucjonalnymi. Milion obsługiwanych firm to minimum by liczyć się na rynku. Takie wyniki mogą odnotować jedynie banki państwowe. Prywatne muszą obejść się smakiem lub wkupić – dosłownie – w łaski urzędników kremlowskich.

Wielki wiecznie głodny

Tak potężna instytucja jak Sbierbank, przejmowała dotąd wszystko na co tylko miała ochotę, a porażkę odniosła tylko raz. W ubiegłym roku, nie zważając na kryzys, Sbierbank planował przejąć trzecią część udziałów w fabryce Opla, należącej do amerykańskiego koncernu General Motors – wielkiego bankruta. Wcześniej Oplem interesował się również rosyjski multimiliarder Oleg Deripaski, który miał kupić fabrykę (nieoficjalnie) bynajmniej nie dla siebie, lecz dla rządu Federacji Rosyjskiej. Koncern GM nie chciał nawet o tym słyszeć. Do rozmów z Sbierbankiem musiał jednak przystąpić, ponieważ ten występował oficjalnie jako niezależny podmiot, choć nieoficjalnie jasne było, że Oplem interesuje się Putin. Na przeszkodzie nie mógł jednak bankowi stanąć nikt z wyjątkiem… rządu amerykańskiego. Wojna trwała niemal rok i koniec końców Amerykanie nie wypuścili z rąk fabryki, która jako część GM miała dostęp do amerykańskich tajemnic handlowych, patentów i wynalazków.

Próba przejęcia Opla wpisywała się w przyjętą w 2008 roku strategię. Mimo kryzysu i poważnych finansowych problemów banku założono, że do końca 2014 roku nawet 20 proc. przychodów banku stanowić będą jego zagraniczne inwestycje. Jedną z nich miał być również PKO Bank Polski, jednak Sbierbank ostatecznie nie zdecydował się na tę transakcję. Dlaczego? Może polski bank jest zbyt mały, a może zadecydowały względy polityczne? Pojawienie się rosyjskiego inwestora na polskim rynku po zawierusze z dostawami gazu, umowami i paktami, a co najważniejsze po tragedii smoleńskiej byłoby z całą pewnością dla Rosjan trudne i mało opłacalne. Do tego jest jeszcze zadomowiony nad Wisłą UniCredit ze swoimi nieformalnymi, ale jakże bliskimi związkami z Kwirynałem, który nie narzeka na kontakty biznesowe z Moskwą i ma chrapkę na polski rynek bankowy. Czyżby umowa między rządami? Swoiste gentlemen’s agreement?

Nie jest jednak wykluczone, że jeszcze w tym roku akcje największego rosyjskiego banku państwowego będą notowane na zagranicznych giełdach. Gref zaledwie o tym przebąkuje, ale przygotowania do tej operacji już trwają. Jedną z nich jest wykupienie polisy ubezpieczeniowej (w kwietniu tego roku) na 100 mln dolarów chroniącej prezesa i zarząd od błędnych decyzji. Polisa ma zabezpieczać zarząd przed atakami mniejszościowych akcjonariuszy zagranicznych, bo rosyjskich Sbierbank się nie boi. W Rosji nie ma zwyczaju sądzić się z instytucjami państwowymi. Jest to zbyt niebezpieczne – można za to zwiedzić wschodnie rubieże kraju.

Tak na marginesie, polisę sprzedała Sbierbankowi firma ubezpieczeniowa Ingosstrach należąca do wspomnianego już oligarchy Olega Deripaski, największa – oczywiście – prywatna firma branży ubezpieczeniowej. Jej właściciel, podobnie jak Herman Gref, prezes Sbierbanku, jest obecnie w łaskach Władimira Putina.

Pikanterii planom i poczynaniom Sbierbanku dodaje fakt, że kryzys uderzył w rosyjskiego giganta dość mocno, choć Herman Gref jest innego zdania. Bank przetrwał wyłącznie dzięki znaczącej pomocy państwa. W Rosji jednak taka pomoc to cyrograf, ale o tym za chwilę.

Kto rządzi systemem bankowym w Rosji?

To nie błąd. Rosyjski system bankowy nie jest w żaden sposób porównywalny z europejskim czy amerykańskim systemem bankowym. Tam coś do powiedzenia ma tylko ten bank, który jest posłuszny Kremlowi. Przede wszystkim państwowy, czyli np. Sbierbank, Gazprombank, Wnieszekonombank Wniesztorgbank, Rossielchozbank. Te instytucje jako jedne z niewielu były dystrybutorami pomocy publicznej w latach 2008 i 2009. Uzewnętrzniało się to m.in. w postaci kredytów z dopłatami państwowymi na zakup rosyjskich samochodów, co stymulować miało popyt wewnętrzny. Rząd, by ratować swoje banki przed kryzysem, zdeponował na prowadzonych tam rachunkach wielomilionowe depozyty oraz uruchomił programy, rzekomo mające wspierać gospodarkę. W rzeczywistości wspierały one wybrane państwowe firmy i koncerny powiązane z włodarzami. Państwowe banki, w tym głównie Sbierbank i Wnieszekonombank musiały się jednak wywiązać z poleceń szefa szefów, Władimira Putina, czyli np. udzielać kredytów przedsiębiorstwom wskazanym przez premiera – bez względu na możliwości finansowe tych firm. Doprowadziło to do sytuacji, że poziom kredytów zagrożonych i kredytów straconych drastycznie wzrósł. Mało tego. Bankom, głównie tym prywatnym – bo i one, choć w mniejszym stopniu, finansują gospodarkę – nie wolno było, w imię jedności z narodem, upominać się o zwrot długów. Ratowanie gospodarki – państwowej, bo sektor prywatny nie ma znaczenia dla Kremla, chyba że koncernem zarządza przyjaciel – przebiegało więc w oparach nadużyć finansowych i wpędzania banków w problemy z płynnością. Władimir Putin nie przejmował się jednak kłopotami prywatnych bankierów, wychodząc z założenia, że jeśli sobie poradzą to dobrze, a jak nie, to ich majątki zostaną przejęte przez… państwo i moskiewskich urzędników w postaci premii i nagród.

Premier, niezadowolony jednak z mizernej jego zdaniem akcji kredytowej banków państwowych (1,3 proc. wzrostu od stycznia do maja 2009), zażądał 2-proc. wzrostu miesięcznie. Od wyników uzależnił wakacje prezesów (to miękki argument, a twardy?) – i udało się. W sierpniu 2009 banki państwowe mogły się już pochwalić dwuprocentowym wzrostem sprzedaży kredytów miesięcznie. Kredytów, których w normalnych warunkach nigdy nie powinno się udzielić. Po pierwsze ze względu na kondycję kredytobiorcy, po drugie, ze względu na nikłe lub żadne zabezpieczenie kredytu.

Rosyjski sektor bankowy, choć może trudno w to uwierzyć, to również banki prywatne, wyłącznie z rosyjskim kapitałem lub z niewielkim udziałem kapitału zagranicznego. Zagraniczne banki – bardzo nieliczne – mają szalenie utrudnione zadanie. Nie mają prawa wchodzić na rosyjski rynek tak jak odbywa się to w Europie. Wolno im bądź to założyć spółkę celową (kapitał założycielski min. 5 mln euro), w której połowę managementu i trzy czwarte pracowników stanowić muszą Rosjanie, bądź kupować mniejszościowe pakiety akcji rosyjskich banków. Decydując się na spółkę celową, zagraniczny bank ma prawo obsługiwać wyłącznie zagraniczne koncerny inwestujące w Rosji. Nie wolno mu natomiast prowadzić detalicznej obsługi obywateli Rosji. Udział zagranicznego banku w rynku detalicznym musi być podyktowany szeregiem korzyści dla Kremla i jego urzędników, płynących z tytułu wejścia na rynek rosyjski. W ten sposób Putin, bo nie bankowcy, nawiązał współpracę z włoskim UniCredit. Transakcja miała w tle włoskie – teraz już rosyjskie – linie lotnicze Alitalia i kilka innych, równie intratnych transakcji.

Całym sektorem bankowym zarządza – teoretycznie – Centralny Bank Rosji. W praktyce ta władza, jak każda inna, należy do Władimira Putina. To on decyduje komu wolno, a komu nie sprzedać udziały rosyjskiego banku i w jakiej wysokości, który bank zagraniczny będzie mógł, a który nie otworzyć spółkę celową na terenie Federacji, kto zostanie prezesem, ile i komu trzeba udzielić kredytu, ile zapłacić za depozyt, na jakich warunkach prowadzić obsługę firm i klientów indywidualnych. Liczy się zaufanie premiera do prezesa banku, przychylność bankowców do rad szefa państwa oraz elastyczność w kontaktach z rządem w prowadzeniu biznesu. Brak tych cech może spowodować silną krytykę premiera, co przekłada się na ograniczenia wolności gospodarczej – dla spółki i represji dla zarządzających nią menedżerów. Takiej krytyce poddany został np. największy prywatny bank Federacji Rosyjskiej – Alfa Bank. Podpadł premierowi ponieważ domagał się spłaty zadłużenia od tracącego płynność finansową koncernu aluminiowego RusAl, należącego do Olega Deripaski, tego samego, który poprzez swoją firmę Ingosstrach ubezpiecza prezesa i cały zarząd Sbierbanku. Koncern jest bliski sercu Putina i wolno mu się zadłużać na takie kwoty jakie tylko sobie wymarzy, a i spłacać to zadłużenie w kwotach i terminach jakie uważa za słuszne. Tego zresztą wymaga interes państwa.

Kryzys w rosyjskich bankach

To w zasadzie nie był kryzys, to było niewielkie załamanie, w porównaniu z kryzysem sprzed dwunastu lat. Zbankrutowało wówczas kilkaset banków, a cały sektor jeszcze długo hamował rozwój Rosji. Dopiero kilka lat temu gospodarka rosyjska otrząsnęła się z tamtych wydarzeń. Jednak dysproporcja pomiędzy biedną a bogatą częścią społeczeństwa zdążyła osiągnąć horrendalne wartości. Jedni umierają z głodu, inni na codzienne podstawowe zakupy żywności w ekskluzywnych delikatesach wydają po kilkadziesiąt tysięcy dolarów. Taka jest dzisiejsza Rosja.

Ostatni kryzys, choć mniejszy, spustoszył jednak sektor dość mocno. W ciągu roku (od lipca 2008 do lipca 2009) licencję straciło aż 37 prywatnych banków – nadzór nad systemem bankowym należy do Centralnego Banku Rosji. W tej liczbie znajdują się zarówno te, które ogłosiły bankructwo, jak i te, które zostały przejęte lub połączyły się z innymi bankami. Eksperci z Ośrodka Studiów Wschodnich są zdania, że ten proces konsolidacji – wymuszony kryzysem – nie zaszkodził systemowi, a wręcz go wzmocnił. Jak tu jednak mówić o wzmocnieniu jeżeli aktywa całego bankowego sektora w Rosji to zaledwie 45 proc. PKB Federacji, podczas gdy w krajach Europy Zachodniej aktywa sektora wynoszą niekiedy niemal 400 proc. PKB kraju.

W latach 2008-2009 w Rosji akcje kredytowe praktycznie zamarły. Banki państwowe prowadziły wyłącznie te akcje, które były stymulowane, a raczej wymuszane przez rząd. Nie działał również rynek międzybankowy. Środki na kredyty pochodziły oczywiście z rządowych depozytów i celowych środków przeznaczonych „na ratowanie gospodarki państwa”. Zamarła również skłonność obywateli do oszczędzania i mało tego – zaczęło się masowe wycofywanie zgromadzonych w bankach oszczędności detalicznych i firmowych. Z bankowych kont wypłacono wówczas ok. 30 mld dolarów.

Pogorszyła się także i to znacznie jakość portfeli kredytowych. Ze spłatami zalegali klienci detaliczni i firmy. Na koniec 2009 roku złe kredyty w portfelach banków stanowiły już prawie 20 proc. ich wartości. Spadało także zaufanie do instytucji finansowych, by osiągnąć wynik zbliżony do tego z poprzedniego kryzysu, chociaż rekordu z 1998 roku, gdy bankom nie ufało aż 98 proc. obywateli nie pobito. Rząd Putina, by ratować system przed zagładą, zdecydował o podniesieniu limitów na gwarantowane depozyty do 150 tys. rubli. I to był dobry ruch, ponieważ już pod koniec roku liczba likwidowanych lokat zaczęła znacząco spadać. Nie wzrastała jeszcze liczba nowo zakładanych lokat, ale i to było już dużym sukcesem. Banki jednak nie podjęły akcji kredytowych. Dopiero ten rok pokazał, że zaczynają powoli wracać do planów sprzed kryzysu.

System bankowy w Rosji jest dokładnym odzwierciedleniem rosyjskiej manii prześladowczej. Jeśli dzieje się cokolwiek, co mogłoby spowodować strach przed pojawieniem się wroga na rosyjskiej ziemi, to trzeba to stłamsić w zarodku. Tak też traktuje się w Rosji inwestycje zagraniczne. Teoretycznie Putin zachęca inwestorów do wchodzenia na rosyjski rynek, teoretycznie udostępnia im system bankowy do obsługi transakcji, ale jednocześnie z uporem maniaka patrzy im na ręce. I bije, jak tylko te ręce wykonają mało ostrożny ruch. Rosja, może mieć ogromny kompleks prowincjonalnego chłopca. Czy słusznie? Czyżby z Rosją nikt się nie liczył? To ciągłe udowadnianie wielkości i władzy weszło w krew Rosjanom i daje się we znaki wszystkim, którzy mają jakikolwiek związek z Rosją. A przecież nie każdy inwestor ma zamiar prać w Rosji brudne pieniądze, drenować tamtejszy rynek, wykradać tajemnice handlowe i co gorsza państwowe. Nie każdy chce napaść na Rosję i podporządkować ją sobie. Nie każdy jest szpiegiem. Dopóki jednak z tą myślą nie oswoją się Putin i jego urzędnicy, w Rosji nic się nie zmieni. Powierzchowny blichtr wciąż kryć będzie koszmarny bałagan i brud, multimilionerzy będą pławić się w swoich rublach, żeby świat widział jaki dobrobyt panuje w Rosji, a rosyjskie banki będą wykazywały fantastyczne wyniki, by w ciszy kapiących złotem gabinetów borykać się z krnąbrnymi acz popieranymi przez Kreml kredytobiorcami wpędzającymi ich w poważne problemy finansowe.  

Źródło: Gazeta Bankowa