Banki sprzedają długi. I dane

Citibank sprzedał 125 mln długów swoich klientów jednej z firm zewnętrznych. Nie jest pierwszym ani jedynym bankiem, który pozbywa się niewygodnego zadłużenia właśnie w taki sposób.

Z punktu widzenia bankowców sprzedaż wierzytelności zewnętrznej firmie jest najwygodniejszym sposobem na pozbycie się niewygodnych zapisów w bilansie banku. I ogromną oszczędnością w ściąganiu należności od nierzetelnych klientów.

Spółki zewnętrzne, często fundusze sekurytyzacyjne, często dalej sprzedają windykowane należności razem z danymi osobowymi klientów banków.

Część banków na początkowym etapie zadłużenia, jeśli zaległość nie jest przeterminowana, a może budzić niepokój windykację tej należności zleca innym firmom zewnętrznym, których pracownicy – najczęściej dorabiający studenci, choć zdarza się, że również prości ludzie bez wykształcenia – prośbą i groźbą, często na granicy prawa, przekonują klientów banków o konieczności rozliczenia się z niespłaconej raty kredytu, czy wpłaty na kartę kredytową.

I tu pojawia się problem poruszania się owych firm na granicy prawa – dzwoniąc do klientów banków najczęściej z numerów zastrzeżonych muszą potwierdzić tożsamość osoby odbierającej telefon. Najprostszym sposobem jest poznanie kolejnych danych identyfikujących odbiorcę – stąd pytania o datę urodzenia, adres zameldowania czy numery dokumentów. Tylko, że pytania o tak szczegółowe sprawy są de facto i de iure próbą wyłudzenia danych osobowych, które współpracujące z bankami firmy mogą w przyszłości wykorzystać. Bo, czy do udzielenia informacji o kilkudniowych opóźnieniach w spłacie raty kredytu potrzebne są tak szczegółowe informacje, które chce pozyskać firma nie mająca z bankowością nic wspólnego?

Klient nie musi odpowiadać na pytania o jakiekolwiek dane, które mogą w przyszłości posłużyć jako informacje pozwalające na przykład na dostęp do pieniędzy klientów. Nie znając tożsamości rozmówcy – samo przedstawienie się pracownika tej firmy nie jest gwarancją, że to ten pracownik, i ta firma. Rozmowy niemal zawsze odbywają się według podobnego scenariusza – młodzi pracownicy firm współpracujących z bankami w pocieszny i zwykle nieudolny sposób wzbudzając poczucie winy w swoich rozmówcach domagają się kolejnych danych osobowych, bez których – jak zapewniają – rozmowa dalej się toczyć nie będzie. I zwykle dalej się nie toczy, chyba że zdarzy im się trafić na kogoś naiwnego, kto takie dane im udostępni.

W ten sam sposób działają przestępcy wyłudzający dane dotyczące kart kredytowych i kont bankowych, dzięki którym regularnie czyszczą cudze konta z pieniędzy. Dzieje się tak mimo licznych ostrzeżeń bankowców przed pochopnym dzieleniem się swoimi danymi z nieznajomymi.

Prawda jest jednak taka, że zagrożenie dla bezpieczeństwa środków klientów polskiej bankowości wynika z nie do końca przygotowanych przez banki i nieprzemyślanych procedur. To właśnie one przyzwyczajają klientów do niefrasobliwego dzielenia się informacjami, które z założenia powinny być tajne. I chodzi tu o zarządzanie krótkoterminowymi należnościami, które nie figurują ani w Biurze Informacji Kredytowej, ani w rejestrach długów i biurach informacji gospodarczej. Te ostatnie są do świadczenia usług przygotowane świetnie – i prowadzą windykację w sposób profesjonalny, a przede wszystkim bezpieczny dla klientów.

Źródło: Gazeta Bankowa