Polska Organizacja Handlu i Dystrybucji zaskarżyła praktyki banków. Według przedstawiciela organizacji handlowiec, który zainstaluje u siebie terminal czytający karty płatnicze, odprowadza operatorowi sieci, np. Polcardowi ok. 2 proc. wartości każdej transakcji, za którą klient płaci kartą. Z tego średnio 1,5 -1,7 proc. trafia do banku – wydawcy karty. – To oznacza, że za towar wart 100 zł sklep dostaje 98 zł, a bank ok. 1,70 zł – tłumaczy „Dziennikowi” Artur Socik. Dodaje, że na Zachodzie podobne opłaty są znacznie niższe: w Wielkiej
Brytanii wynoszą ok. 0,1 -0,2 proc. wartości transakcji.
Socik nie ma wątpliwości, że pobierane od sklepów opłaty wpływają na ceny w sklepach, a więc uderzają w każdego z nas. -Około 30 proc. transakcji w sklepach, które reprezentujemy, odbywa się przy pomocy kart. Z wyliczeń wynika, że 2-proc. narzut ze strony banków powoduje wzrost cen nawet o 0,8 proc. – tłumaczy gazecie. Zdaniem Socika nałożenie na banki kary finansowej nie rozwiąże problemu.
Remigiusz Kaszubski ze Związku Banków Polskich uważa, że kara jest nieporozumieniem i uderza najbardziej w handlowców. -Sklepy, które zainstalowały u siebie terminale, zyskują na tym, a nie tracą. Koszt transakcji gotówkowej wynosi ok. 4 – 5 proc, bo sklep musi płacić za ochronę i transport pieniędzy. Przy tym koszcie 1,8 proc. za transakcje kartami to niewiele. Poza tym przykłady innych państw pokazują, że nadmierna regulacja wysokości opłat nie służy ani dobru klientów, ani handlowców. Jego zdaniem małe sklepy nie instalują terminali nie dlatego, że sklep obawia się opłat, ale z powodu obaw o bezpieczeństwo tych transakcji.