Cena baryłki ropy pokonała opór

W czwartek amerykańskie byki marzyły o przedłużeniu środowego wzrostu, ale okazało się, że miały duże problemy. Nie wynikało to z publikowanych w czwartek danych makro – były bardzo dobre. Ilość noworejestrowanych bezrobotnych zmniejszyła się z 521 do 514 tys. (oczekiwano wzrostu do 525 tys.).

Spadła też średnia czterotygodniowa i ogólna ilość pobieranych zasiłków. Indeks Fed z Nowego Jorku wzrósł z 18,88 do 34,57 pkt., czyli do poziomu najwyższego od pięciu lat. Co prawda indeks Fed z Filadelfii spadł z 14,1 do 11,5 pkt., ale po trzech miesiącach wzrostów mniej więcej taki spadek zapowiadano. Inflacja CPI wzrosła zgodnie z oczekiwaniem o 0,2 procent. Ten ostatni raport nie ma na razie żadnego znaczenia, bo inflacji nikt się nie boi.

Królową  rynków była ropa. Przez cały dzień cena baryłki flirtowała z nieprzebijalnym od czerwca oporem na poziomie 75 USD, ale po publikacji danych o zapasach ten poziom został przełamany. Co prawda zapasy ropy nieznacznie wzrosły, ale zapasy destylatów, a szczególnie paliw samochodowych gwałtownie spadły. Poza tym rafinerie ograniczyły produkcję ze względu na okresowe remonty. Taki pretekst bykom całkowicie wystarczył. Przełamanie oporu dało sygnał kupna, dzięki czemu ropa zdrożała o trzy procent zbliżając się do 78 USD. Droga ku 85 USD jest otwarta.  

Rynek akcji zareagował na raporty makro i informacje ze spółek zdecydowanie niejednoznacznie. Popatrzmy na raporty spółek. Zaszokowała inwestorów strata Nokii, ale to nie miało bardzo wielkiego wpływu na zachowanie indeksów – w końcu to przecież nie jest amerykańska spółka. Wpatrywano się przede wszystkim w raporty kwartalne banków. Goldman Sachs bez problemów pokonał oficjalne prognozy, ale gracze nie byli zachwyceni, bo po cichu mówiło się o dużo lepszym wyniku. Raport kwartalny Citigroup też nie zadowolił, mimo że strata była mniejsza od oczekiwanej. Kursy tych akcji spadały, co szkodziło indeksom.  

Zaczęły one od spadku, potem wróciły w okolice środowego zamknięcia. Zamknięcie było neutralne. Niby nic, ale po dobrych danych i lepszych od prognoz raportach spółek, przy dużym wzroście ceny ropy, powinniśmy zobaczyć spory wzrost indeksów, a tego nie było. Optymiści powiedzą, że JP Morgan postawił za wysoko poprzeczkę i stąd taka reakcja. Mogą też powiedzieć, że pojawiła się normalna chęć do zrealizowania części zysków. Pesymiści powiedzą, że skoro dobre dane makro i lepsze od oczekiwań wyniki nie działają pozytywnie to znaczy, że wszystko jest już zdyskontowane i pora na korektę. Wydaje mi się, że to optymiści maja rację, ale nie zaprzeczam, że pojawiła się wątpliwość, którą wyjaśnią dopiero kolejne sesje.  

GPW rozpoczęła czwartkową sesję wzrostem indeksów (nadal marazm panował w sektorze mniejszych spółek). WIG20 natychmiast pokonał opór i równie szybko zawrócił wracając do poziomu neutralnego. Była to typowa reakcja: po dużym wzroście atak na opór i kontra nerwowej podaży. Po 1,5 godzinie indeks (pod wodzą KGHM) znowu ruszył w kierunku oporu, ale znowu nic z tego nie wyszło. Rynek stabilizował się czekając na informacje z USA. Po publikacji raportów kwartalnych Goldman Sachs i Citigroup indeksy zaczęły spadać. Dobre dane makro napływające z USA ten proces zahamowały, ale do odwrotu nie doszło. Obrót był nadal bardzo duży. WIG20 spadł o 1,1 procent, co nie było niczym innym jak niegroźną korektą.  
 
Piotr Kuczyński
Źródło: Xelion. Doradcy Finansowi