W USA powinniśmy (teoretycznie rzecz jasna) w ostatnim dniu miesiąca zobaczyć jakieś „window dressing”, czyli próbę podciągnięcie kursów i indeksów. Problem w tym, że już w zeszłym tygodniu widać było brak siły (albo chęci) funduszy do przeprowadzenia takiej akcji.
Widać to było szczególnie w piątek, kiedy dobre informacje nie podniosły indeksów kolejny raz potwierdzając, że rynek zmęczony jest wzrostami. Nic dziwnego, skoro był to już szósty, kolejny miesiąc zwyżki w bardzo chwiejnej, niepewnej sytuacji gospodarczej. Oczywiste było już właśnie w piątek, że byle pretekst doprowadzi do wyprzedaży.
Takim pretekstem okazała się być sytuacja na chińskich giełdach. Mówiło się o negatywnym wpływie chińskiej przeceny, ale spadek Shanghai Composite (tym razem o 6,7 proc. – widzimy klasyczną, bardzo mocną korektę hossy) tak naprawdę od dawna nie wpływał na nastroje. Wystarczy spojrzeć na wykresy, żeby zobaczyć, że Amerykanie prawie zawsze lekceważą chińskie spadki. Nie ulega jednak wątpliwości, że niedźwiedzie wykorzystały słabe nastroje na giełdach światowych do swoich celów. Niektórzy komentatorzy twierdzą, że to zwycięstwo Partii Demokratycznej w Japonii psuje nastroje, ale to było już naprawdę szukanie powodu spadków po omacku. W niedzielę komentatorzy twierdzili, że wygrana PD pomoże giełdom i rzeczywiście taki był początek japońskiej sesji. Poza tym przecież od dawna wiadomo było, że PD wygra wybory z dużą przewagą…
Dane makro pomagały bykom. Pomagały jednak tylko teoretycznie. Indeks Chicago PMI wzrósł dużo mocniej niż tego oczekiwano (z 43,4 pkt. do 50 pkt.), ale nie widziałem nawet drgnięcia na rynkach po tej publikacji. Na rynku akcji praktycznie nic się nie działo. Indeksy spadły (zdecydowanie najbardziej szkodził im sektor surowcowy) i zaczęły kreślić bardzo wąski kanał trendu bocznego ze środkiem w okolicach poziomu o jeden procent niższego od piątkowego zamknięcia. Zarówno byki jak i niedźwiedzie próbowały coś z tym kanałem trendu zrobić, wyłamać z niego indeksy, ale się to nie udało. Taki spadek nie ma żadnego znaczenia prognostycznego.
GPW w poniedziałek swoim zachowaniem nie zaskoczyła. Indeksy rozpoczęły sesję spadkiem, który w ciągu godziny trochę się pogłębił, ale nie widać było żadnych emocji, a tym bardziej paniki. Nasi inwestorzy też lekceważyli chińskie spadki. Po godzinie indeksy zaczęły redukować skalę spadków, a w okolicach południa zapanował marazm. Pamiętać trzeba, że w Wielkiej Brytanii było święto bankowe – brak inwestorów z tego kraju z pewnością zmniejszał aktywność rynków, co widać było po dużym spadku obrotów.
Na rynek oddziaływały też informacje ze spółek. W ostatnim dniu miesiąca kilka z nich opublikowało raporty półroczne. Z tych najważniejszych zawiódł tylko PGNiG (nieoczekiwana strata), ale lepsze od oczekiwań były wyniki Lotosu i PKN Orlen. Ceny akcji odzwierciedlały informacje zawarte w raportach. Bardzo pomagały indeksowi wzrosty cena akcji Pekao i PKO BP. W końcu dnia jednak ocalały wzrosty cen akcji jedynie Lotosu i Pekao. Generalnie można powiedzieć, że rynek stabilizował się po negatywnej stronie.
Taki totalny marazm trwał prawie do końca sesji. Dopiero przed godziną 16.00, kiedy to indeksy w USA traciły już wyraźnie ponad jeden procent WIG20 ruszył szybko na południe. Wydawało się, że zakończymy dzień naprawdę sporym spadkiem, ale ostatnie minuty (po publikacji indeksu Chicago PMI) odrobiły część strat i WIG20 stracił, tak jak i inne indeksy europejskie, jeden procent. Odnotować jednak trzeba, że węgierski BUX wypracował mały wzrost, a czeski PX-50 wzrósł o 2,6 procent (mocno spadł w piątek). Jak widać nasz region nie do końca został zapomniany, co wzmacnia argumenty byków.
Piotr Kuczyński
Źródło: Xelion. Doradcy Finansowi