Chiny: kapitalizm święci tu triumfy każdego dnia

Guo Changqi to kapitalista w każdym calu. Opływający w bogactwa multimilioner jest właścicielem jednej z największych fabryk T-shirtów na świecie i domów rozsianych po całych Chinach. Jest też bezgranicznie oddany Komunistycznej Partii Chin.

Syn ubogiego rolnika, hodowcy orzeszków ziemnych, opuszczając 20 lat temu rodzinny dom miał w kieszeni 15 juanów (równowartość 1,50 funta brytyjskiego). Dziś pan Guo nie dostrzega żadnego paradoksu w lojalności zarówno wobec mamony, jak i Marksa, a jego poglądy podzielają dziesiątki milionów Chińczyków. 30 lat reform gospodarczych przyniosło im wszystkim szybkie zyski i podźwignęło z biedy największą liczbę obywateli w historii.

– Partia komunistyczna ma władzę, a biznesmeni pieniądze. W ten sposób wszyscy są szczęśliwi. My nie przeszkadzamy im w rządzeniu, a oni zapewniają nam warunki do mnożenia zysków. Ostatnią rzeczą, jaką byśmy tu chcieli jest chaos. To złe dla biznesu – wyjaśnia milioner.

Partia przygotowuje się właśnie do hucznych obchodów 60. rocznicy objęcia władzy – 1 października 1949 r. rozpoczęły się w Chinach rządy komunistów. Zdaniem pana Guo ojczyznę czeka świetlana przyszłość. – Przez ostatnie kilkadziesiąt lat partia dbała, by ci, którzy mieli się wzbogacić, stali się bogaci.

Historia chińskiego sukcesu opiera się na prostej niepisanej zasadzie. Partia dzierży władzę i tworzy politykę, pomagając masom aspirować do bogactwa, w zamian ludzie siedzą cicho, cieszą się coraz wyższym standardem życia i akceptują rządy jednej partii.

Pan Guo nie widzi powodu, dla którego system miałby się zachwiać w najbliższych sześciu dekadach. – Partia potrafi się dostosować. Jeśli trzeba przechylić się na prawo, partia przechyla się na prawo, a jeśli na lewo, to na lewo.

Wszechwładne politbiuro jest nieco mniej optymistyczne, bo ma świadomość, że rządzi w ideologicznej próżni. Ukute 20 lat temu określenie „socjalizm z chińską twarzą” było listkiem figowym, który miał przesłonić przejście od katastrofalnego dla gospodarki planowania centralnego do tworu łączącego w sobie cechy kontroli państwowej i awanturniczego kapitalizmu.

Kapitalizm ma swoje ograniczenia. Partia dba, by sektory strategiczne – od bankowości poprzez komunikację, po energię – pozostawały ściśle w rękach państwa, ale reszta w większości jest otwarta dla przedsiębiorców takich jak pan Guo.

Sprzeczności są oczywiste: jakim cudem dyktatura może funkcjonować obok coraz bardziej wyrobionego społeczeństwa, pragnącego większej kontroli nad państwem i transparentności rządu?

Król T-shirtów tym się nie przejmuje – podobnie jak biznesmeni i zwykli Chińczycy. Wszyscy cenią sobie stabilizację, jaką odnaleźli po całym wieku wojen i głodu wciąż żywych w pamięci oraz po nędzy i chaosie z czasów rewolucji kulturalnej lat 1966-1976.

Badanie przeprowadzone w 24 krajach przez amerykański instytut badania opinii społecznej Pew wykazało, że pośród wszystkich narodowości to właśnie Chińczykom najbardziej odpowiada kierunek, w jakim zmierzają rząd i polityka ich państwa – poparcie wyraziło 86 proc. społeczeństwa. Prawie dwóch z trzech badanych obywateli Chin uważa, że ich rząd znakomicie radzi sobie ze sprawami, które są dla nich ważne.

Dla pana Guo ważne są zyski i pracownicy. Zmienił profil produkcyjny i z eksportu przestawił się na rynek krajowy. Krzywi się na wzmiankę o autonomicznej wyspie, którą Pekin nazywa zbuntowaną prowincją. – Wystarczy spojrzeć na ten bałagan na Tajwanie, gdzie mają demokrację – mówi.

Bardziej odpowiada mu, gdy relacje między partią a obywatelami przypominają te między rodzicami i dzieckiem. – Partia jest szefem. Dzięki temu każdy wie, na czym stoi.

Jane Macartney „The Times”
Tłumaczenie Lidia Rafa