Co nie chce rosnąć musi spaść

Wtorkowa sesja w Stanach tylko na początku dawała nadzieje na odrobienie poniedziałkowych strat. Pomagać miały temu dane o inflacji PPI w USA, które pokazały że na razie zagrożenie inflacją w ogóle nie występuje oraz znacznie lepsze od oczekiwań informacje o ilości wydanych zezwoleń na budowy domów i liczbę rozpoczętych budów domów.

Zwłaszcza ta druga wartość zaszokowała, bo zaledwie w ciągu miesiąca wzrosła ona aż o 17,2 proc. Analizując dane obiektywnie trzeba powiedzieć, że to nadal aż 45 proc. mniej niż  rok temu, ale pretekst do początkowych wzrostów był i na czas handlu w Europie całkowicie wystarczył.

Druga część sesji w Stanach wyglądała gorzej. Na inwestorów bardziej wydawały się oddziaływać dane o większym od prognozowanego spadku produkcji przemysłowej w USA, mimo że produkcja stanowi tylko 20 proc. gospodarki i skurczyła się zaledwie o 1,1 proc. Indeksy zza oceanem po przejściu na czerwoną stronę nie były w stanie się podnieść i potwierdziły poniedziałkowe odbicie się od oporu. Teraz bykom wywołać istotną zwyżkę do końca tygodnia będzie niesamowicie ciężko.

Będzie to trudne zadanie, lecz nie niemożliwe, co pokazała wczorajsza sesja na GPW. Początek dnia na warszawskim parkiecie był negatywny. Traciła większość spółek z WIG20, a największe straty przynosiły KGHM i LOTOS oraz największa spółka telekomunikacyjna, której kurs przed sesją został już pomniejszony o 1,5 złotową dywidendę.

Jak na parę dni przed wygasaniem kontraktów terminowych rynek nie zachwycał obrotem, co przekładało się na stabilizację indeksu na 2 procentowym minusie. Ogólnego spokoju nie zakłóciły pierwsze europejskie publikacje danych, choć były zaskakujące. Indeks ZEW, a więc oczekiwania odnośnie niemieckiej gospodarki, wzrósł aż do 44 pkt. podczas gdy oczekiwano zaledwie 35 pkt. To pierwszy tak wysoki odczyt tego indeksu od maja 2006 roku, który pokazuje, że oczekiwania odnośnie przyszłej sytuacji gospodarczej ulegają wyraźnej poprawie.

Po południu popyt nie zrażony spadkami coraz śmielej atakował. Wraz ze wzrostami cen miedzi systematycznie poprawiała się sytuacja KGHMu, który wychodząc na tegoroczne szczyty swoim wzrostem prowokował cały rynek do odrabiana porannych strat. Nie bez znaczenia w przypadku tej spółki była tez decyzja WZA o przeznaczeniu na dywidendę ponad 80 proc. ubiegłorocznego zysku, co również zachęcało do kupowania tych walorów. Stąd też całkowity obrót na KGHM to ostatecznie aż 27 proc. obrotów całego rynku.

Wraz z nieoczekiwanie dobrymi danymi ze Stanów i wzrostami na zachodzie na GPW byki postanowiły przetestować poziom 2000 pkt., który zakończył się równie szybko jak zaczął. Ten nic nie znaczący wyskok w kontekście całego dnia nie zmienił się w większy spadek i ostatecznie zniżka na krajowym rynku w największym stopniu dotknęła WIG20. Uwzględniając jednak techniczne odjęcie dywidendy ze spadku 1,3 proc. realny spadek to tylko 0,4 procent, więc nic nadzwyczajnego. Dodatkowo biorąc pod uwagę szybkie zmniejszanie liczby kontraktów terminowych można wręcz powiedzieć, że wczorajsza sesja była bycza. Przy dobrych nastrojach mogłoby to oznaczać dziś ponowną walkę o 2000 pkt., ale po amerykańskich spadkach bardziej prawdopodobny jest spadek sięgający nie więcej niż 3 proc.

Paweł Cymcyk
Źródło: AZ Finanse