Co robią banki na Facebooku?

Zakładanie profilów na portalach społecznościowych i blogach polscy bankierzy stawiają sobie za punkt honoru. I traktują je jako darmową – w większości przypadków – reklamę. Ale tak naprawdę jest to zaśmiecanie przestrzeni publicznej – wirtualnej i ostatniej, która była wolna od nachalności. To w długiej perspektywie pomysł o działaniu przeciwskutecznym.

Portale społecznościowe powstały po to, żeby zrzeszać ludzi z całego świata podzielających pewien światopogląd, zainteresowania, czy po prostu chętnych na zawiązanie nowych znajomości. Z założenia tworzyły się z wykorzystaniem takiego właśnie, globalnego kanału komunikacji, ze względu na nieobecność w nich organizacji biznesowych. To, czego nie udało się prawnie wymóc w społeczeństwach zachodnich z powodzeniem działało w internetowych społecznościach. Jeśli reklama nie była wyraźnie oddzielona od treści pisanych przez użytkowników blog tracił rację bytu, albo czekały go zmiany. Takie, które pozwalały na zachowanie przestrzeni publicznej wolnej od nachalności biznesu.

Dzisiaj sytuacja w polskojęzycznym internecie jest o tyle inna, że niemal żaden bank nie ma oporów przed założeniem konta na najważniejszych portalach społecznościowych. Konta, na którym pod pozorem działalności portalowej pcha na monitory komputerów reklamę, której nie chciał, bądź nie mógł wykupić w żadnych innych mediach. Działy marketingu niewątpliwie zyskiwały w oczach zbyt zajętych działalnością społeczną zarządów – w końcu ich obecność w społecznościach – szczególnie tych najmłodszych wiekowo, choć już w wieku produkcyjnym, a więc z punktu widzenia banków, najbardziej kuszących – była bezsporna i niezaprzeczalna. A wydatek żaden. Czas jednak obiektywnie spojrzeć na to, co banki osiągają zakładając konta na takich portalach.

Poza darmową reklamą nie prowadzą żadnej działalności mającej na celu dobro publiczne. Co więcej nie ma badań, które w sposób bezpośredni mówiłyby o wpływie przyrostu liczby klientów w związku z „aktywnością” społecznościową. A takich badań nie ma, ponieważ żaden z szefów działów marketingu nie zdecyduje się na zabijanie dojnej krowy, którą jest ilość odsłon – zwykle przypadkowych – na takich portalach. Okazałoby się z nich dość szybko, że takiego wpływu po prostu nie ma, bądź jest minimalny.

Uważne obserwowanie bankowych profili na portalach typu FaceBook czy w serwisach blogerskich – pokazują pewien niepokojący schemat. Jeśli bank w oficjalnych wynikach chwali się, że ma np. 50 tys klientów detalicznych a na portalu, na którym jest 5 mln aktywnych zawodowo (a więc zarabiających Polaków) sympatię dla instytucji deklaruje jedynie kilka tysięcy użytkowników, to taki bank po prostu nie cieszy się sympatią. Również swoich klientów. Tymczasem co jakiś czas budowane przez społeczności akcje anty-bankowe mają poparcie rzędu kilkunastu tysięcy sympatyków.

Źródło: Gazeta Bankowa