W czwartek mieliśmy cudowny fixing w Warszawie i nadzwyczajną informację o zainwestowaniu przez Buffetta 5 mld dolarów w podobno nie potrzebujący kapitału Bank of America. Oba wydarzenia niewiele zmieniły. Może uda się Benowi Bernanke.
Choć dane o większej niż się spodziewano liczbie wniosków o zasiłki dla bezrobotnych Amerykanów były rozczarowujące, winą za czwartkowe spadki na Wall Street nie można obarczać wyłącznie tej informacji.
Wzmacniającym jej działanie, a być może nawet silniejszym od niej czynnikiem mogła być nerwowość przed piątkowym wystąpieniem szefa Fed, podsycana mnożącymi się opiniami o tym, że może ono przynieść inwestorom rozczarowanie i żadnych konkretnych deklaracji się nie doczekamy. Z pewnością można liczyć na uspakajające zapewnienia o gotowości do podjęcia wszelkich działań, jeśli zajdzie taka potrzeba (czytaj: pojawi się realna groźba recesji). Ale tych, którzy liczą na zapowiedź kolejnego zrzutu dolarów na wygłodniałe rynki raczej spotka zawód. Jeśli znajdą się w przewadze, efekt będzie bardzo widoczny na giełdach.
W oczekiwaniu na słowa Bernanke (rozpoczęcie jego wystąpienia planowane jest na godzinę 16.00 naszego czasu) możemy się liczyć z dwoma scenariuszami przebiegu handlu: optymistycznym i pesymistycznym. W ramach tego pierwszego będziemy mieć kompletny marazm i bezruch. Realizacja drugiego to nerwowe i chaotyczne ruchy w górę i w dół. Sądząc po obserwacji czwartkowego zachowania wskaźnika we Frankfurcie (po kiepskim początku notowań na Wall Street przez moment tracił niemal 4 proc.), można obawiać się raczej nerwowych wahań. Impulsu do nich może dostarczyć publikacja skorygowanych danych o dynamice amerykańskiego PKB za drugi kwartał.
Wieść o zainwestowaniu przez Warrena Buffetta 5 mld dolarów w Bank of America zdołała wywołać na Wall Street korzystne wrażenie jedynie przez kilkanaście minut. Legendarny inwestor mógł sobie wybrać lepszy moment na ogłoszenie tej informacji. Mimo swej sławy i pieniędzy w konkurencji z Bernanke nie miał szans. Tuż po starcie notowań indeksy poszły w dół i nic nie było w stanie poprawić bykom nastrojów. W najgorszym momencie S&P500 tracił 1,8 proc., a ostatecznie zniżkował o 1,56 proc.
Środowy urobek byków został z nadwyżką przez niedźwiedzie skonsumowany. Tak duży pesymizm przed kluczowym wydarzeniem najlepszego świadectwa o stanie nerwów amerykańskich inwestorów nie wystawia. Pocieszeniem może być dzisiejszy poranny wzrost kontraktów na tamtejsze indeksy, sięgający 0,5-0,7 proc.
W Azji, po bardzo dobrej czwartkowej sesji, nastroje się pogorszyły. Nikkei miotał się między 0,2 proc. spadkiem a podobnej skali zwyżką. Na godzinę przed końcem handlu Shanghai B-Share tracił 0,1 proc., a Shanghai Composite 0,4 proc.
O naszym rynku zbyt wiele powiedzieć się nie da poza tym, że w dalszym ciągu wykazuje wyraźną słabość. Wczorajszy zaskakujący fixing, w trakcie którego nastąpiła kolejna cudowna zamiana spadku na zwyżkę, nic w tej materii nie zmienia. A dodatkowo potwierdza tezę o nieskuteczności stawiania jakichkolwiek prognoz.
Źródło: Open Finance