Czy da się obejść zakaz lichwy

Nowe prawo ustala maksymalne odsetki od kredytów i pożyczek na czterokrotność stopy lombardowej NBP. Nielegalny będzie więc każdy kredyt droższy niż 25 proc. rocznie. Instytucje finansowe nie będą też mogły odbijać sobie niskich odsetek wysokimi prowizjami – opłaty związane z kredytem nie powinny przekraczać 5 proc. jego wartości.

Według „Gazety” ekonomiści i bankowcy, raczej nie wierzą, że ustawa poprawi sytuację kredytobiorców.

– Ludzie najczęściej wpadają w pętlę kredytową nie z powodu odsetek, ale z przyczyn losowych, np. utraty pracy. Dla kogoś, kto traci źródło utrzymania, nie ma najmniejszego znaczenia, czy jego kredyt jest oprocentowany na 10 czy 50 proc. – przekonuje Andrzej Topiński, jeden z najbardziej znanych ekspertów od bankowości.

Adam Łącki, szef Krajowego Rejestru Długów, organizacji zbierającej dane o zadłużonych Polakach, zwraca uwagę, że problem wpadania ludzi w pętlę kredytową narasta. – W kwietniu w naszej bazie tylko 20 proc. dłużników stanowiły osoby fizyczne, a teraz już 26 proc. – mówi Łącki.

Jego zdaniem ustawa o lichwie nie zmieni sytuacji ani na jotę. – Potrzebna jest raczej ustawa o upadłości konsumenckiej – uważa szef KRD. Takie prawo pozwalające osobie fizycznej ogłosić upadłość i „zacząć od nowa” ma większość krajów europejskich. U nas jeden projekt utknął w komisji sejmowej, a drugi w Urzędzie Ochrony Konkurencji i Konsumentów.

Jak podaje dziennik dziś o ustawie antylichwiarskiej będzie dyskutowała Konferencja Przedsiębiorstw Finansowych skupiająca banki i pośredników. – Poważnie rozważamy zaskarżenie ustawy do Trybunału – powiedział nam Andrzej Roter, szef KPF. – Mamy nadzieję, że sędziowie zdążą zająć się sprawą, nim jeszcze wejdzie ona w życie – dodał.

Specjaliści ostrzegają, że nowe prawo wywoła trzęsienie ziemi w branży pośrednictwa kredytowego. Z biznesowej mapy Polski mogą zniknąć lombardy, których jest ok. 3,5 tys. (u nich odsetki sięgają 4 proc. tygodniowo). Niepewny jest los kilku tysięcy małych agencji finansowych współpracujących z bankami, a także kantorów, które poza wymianą walut często zajmują się pośrednictwem finansowym. U nich kredyty rzadko są tańsze niż 30 proc. w skali roku.

Ekonomiści szacują, że pracę może stracić nawet 60-80 tys. osób. Pośredników będzie mniej, podobnie jak udzielanych kredytów. Z raportu Instytutu Badań nad Gospodarką Rynkową przygotowanego na zlecenie banków wynika, że ustawa wyświadczy niedźwiedzią przysługę klientom instytucji finansowych. Co ósma osoba, która zechce kupić na kredyt telewizor czy meble, zostanie odprawiona z kwitkiem.

A co z różnej maści firmami pożyczkowymi, które oferują ludziom pieniądze, rozlepiając ulotki na słupach ogłoszeniowych? Szacuje się, że na rynku działa kilka tysięcy takich spółek. Obsługują głównie ludzi najbiedniejszych, których wcześniej odesłały z kwitkiem banki. Pożyczają pieniądze nawet na ponad 200 proc. rocznie. Sam tylko lider rynku niebankowych szybkich pożyczek – brytyjski Provident – obsługuje w Polsce już ponad 940 tys. osób. W ubiegłym roku udzielił pożyczek za 1,2 mld zł.

Provident, w którym nominalne oprocentowanie pożyczki to 75 proc. rocznie, a po doliczeniu prowizji – nawet 220 proc., nie zamierza wycofywać się z Polski. – Jesteśmy rozczarowani, że prezydent podpisał tę ustawę, i to pomimo tylu negatywnych analiz i opracowań – mówi rzecznik Providenta Tomasz Trabuć. – Mamy sześć miesięcy na przygotowanie się do zmian. Testujemy różne rozwiązania, ale zdecydowanie nie rozważamy wycofania się z Polski.

Renomowane banki nie będą kombinowały, żeby ominąć przepisy, ale firmy pożyczkowe mają do wyboru kilka trików. Wystarczy, że zaczną oferować kredyty walutowe – dużo bardziej ryzykowne dla klientów, ale niżej oprocentowane – albo wprowadzą opłaty niezwiązane bezpośrednio z kredytem. Najłatwiej będą miały SKOK-i, które mogą podwyższyć klientom opłatę wpisową. Lombardy z kolei będą tworzyć firmy zajmujące się odpłatnym przechowywaniem zastawionych przedmiotów – czytamy w „Gazecie”.