„Gazeta Wyborcza” pisze, że znaczący udział drobnych inwestorów w ofercie PGNiG powinien być dla ministra skarbu, właściciela spółki, istotny ze względów politycznych. Będzie uzasadniał twierdzenie, że jej akcje trafiły do rzeszy polskich inwestorów. Kluczem do ich portfeli będzie przede wszystkim cena emisyjna – minister skarbu ustalił ją w przedziale 2,46-2,98 zł za akcję. Od tego ile ostatecznie zapłacą będzie zależeć zarobek na giełdzie.
Raczej trudno liczyć na zmobilizowanie w tej ofercie ponad 200 tys. osób, jak było to przy okazji PKO BP. PGNiG nie jest tak rozpoznawalną firmą jak nasz największy bank detaliczny, a wielu klientom korzystanie z gazu kojarzy się bardziej z bezimienną gazownią niż PGNiG. Ale banki, spodziewając się dużego zainteresowania, przygotowały już bogate oferty kredytowe, aby zwielokrotnić liczbę otrzymanych akcji przy wysokiej redukcji zleceń. Dotychczas takie kredytowanie na potęgę gwarantowało ofercie powodzenie.
W ostatnim czasie na naszej giełdzie raptownie wzrosło zaangażowanie zagranicznych inwestorów. Na koniec pierwszego półrocza 2005 r., po raz pierwszy w historii, ich udział w obrocie sięgnął 43 proc. Stało się to kosztem indywidualnych graczy. Owszem, chętnie zapisują się oni w ofertach skarbu państwa, ale później na giełdzie mają znacznie mniejszą ochotę na aktywną grę. Zdają sobie sprawę, że obrót akcjami wymaga coraz większej wiedzy i doświadczenia. Dlatego określa się ich mianem „słabe ręce”, bo szybko oddają atrakcyjne papiery z ofert publicznych w „mocne ręce”, czyli instytucjom. To one, a nie drobni gracze, stabilizują w dłuższym terminie kursy na giełdzie.
Wielu drobnych nie ma zamiaru brać na siebie ryzyka długoterminowego trzymania akcji. Można by ich zachęcić do tego, oferując np. akcje premiowe, jak było to przy PKO BP. Ale na taki gest mógłby pozwolić sobie minister skarbu, chcąc ideowo budować powszechny akcjonariat. W tym wypadku nowe akcje sprzedaje sam PGNiG, który chce pozyskać maksymalnie wysokie wpływy, a nie zajmować się rozdawnictwem darmowych akcji. W efekcie indywidualni nabywcy nie będą mieli wielkich preferencji przy zakupie akcji. Nie otrzymają np. upustu od ceny emisyjnej, którym wabiono przy sprzedaży PKO BP, Zelmera czy WSiP. Jedynie ci, którzy zapiszą się w pierwszym terminie otrzymają przy zredukowanym przydziale dwukrotnie większą liczbę akcji niż w drugim terminie. Tak skonstruowana oferta nie wiąże akcjonariuszy ze spółką. Raczej sprzyja podaży akcji, które otrzymają drobni gracze na rzecz wygłodzonych zagranicznych i krajowych instytucji. Wśród tych ostatnich prym powinny wieść fundusze emerytalne, dla których jest to szansa na zagospodarowanie coraz większej ilości gotówki otrzymywanej od ZUS. W tym sensie z udanej prywatyzacji PGNiG skorzystają przyszli emeryci, a oszczędności OFE pozostaną w kraju, a nie będą „pracować” za granicą. Za ich pośrednictwem będą je mieć miliony „słabych rąk” członków funduszy – pisze „Gazeta”.
Gazowy monopolista to wielka firma i szybko wejdzie w skład indeksu blue chipów WIG20. Dla zarządzających krajowymi funduszami będzie to oznaczało konieczność kupna akcji, jeśli przy budowie portfeli starają się odwzorować skład kluczowego indeksu.
„Gazeta” zwraca uwagę, że oferta PGNiG powinna przede wszystkim zelektryzować wielkie zagraniczne fundusze inwestycyjne. Mimo ryzyka politycznego związanego z wyborami branża energetyczna jest obecnie traktowana priorytetowo ze względu na wysokie ceny surowców. Dlatego papiery takiej firmy jak PGNiG można z powodzeniem sprzedać w teoretycznie słabym okresie do plasowania nowych emisji. Poza tym nasz region Europy cieszy się zainteresowaniem zagranicznych inwestorów: indeksy w Budapeszcie, Pradze i Warszawie biją latem rekordy wszech czasów. WIG uczynił to aż kilkanaście razy. Zagraniczni zarządzający poszukują na wschodzących rynkach ponadprzeciętnych zysków i nie mogą przepuścić koło nosa tak wielkiej oferty jak PGNiG. Trwająca od ponad dwóch lat hossa na globalnych rynkach akcji napędziła do funduszy nowych klientów, którzy zasili je górą gotówki.