Po wtorkowym święcie, rynki europejskie mają dziś szansę na wzrosty, pod warunkiem, że odczyty PMI nie okażą się zbytnio rozczarowujące. Dotyczy to także GPW.
Gdy inwestorzy w Europie wypoczywali, S&P zdołał wspiąć się na nowy szczyt hossy, co oznacza dla indeksu najwyższy poziom od 2007 roku. Oczywiście w takich okolicznościach trudno być malkontentem. Wall Street wypracowała zwyżkę (S&P zyskał 0,6 proc.) dzięki kolejnym wynikom spółek i odczytowi indeksu ISM dla sektora produkcji, który wzrósł do 54,8 przebijając oczekiwania największych optymistów (54 przy średniej z ankiety Bloomberga 53,4). Odczyt powyżej 50 oddziela rozwój sektora od recesji.
Również w Chinach odczyt PMI wskazał na poprawę kondycji producentów – indeks mierzony przez HSBC i Markit Economics wzrósł do 49,3 wobec 49,1 ze wstępnego odczytu 48,3 w marcu. Z kolei według miar administracji rządowej PMI wzrósł do 53,3. Również i w tym wypadku pozytywny sygnał wysłany przez odczyt PMI przełożył się na zachowanie inwestorów i indeksów giełdowych. Indeks giełdy w Szanghaju zyskiwał 1,9 proc. na pół godziny przed końcem notowań. Hang Seng rósł w tym samym czasie o 1,2 proc. Kospi zakończył sesję zwyżką o 0,9 proc., a Nikkei o 0,3 proc.
Również na Starym Kontynencie odczyty PMI będą miały pierwszorzędne znaczenie. Przypomnijmy, że wstępne odczyty wprowadziły w miniony poniedziałek spory popłoch wśród inwestorów prowokując wyprzedaż akcji. Dlatego ewentualne negatywne informacje są już zawarte w cenach akcji, odczyty musiałyby być bardzo niekorzystne, żeby przekonać inwestorów do sprzedaży. Znacznie bardziej prawdopodobnym rozwiązaniem wydaje się „wariant chiński”, czyli nawet nieznaczna poprawa PMI wobec wstępnego odczytu, okaże się zapewne pretekstem do zakupów. Tym bardziej, że Europa będzie chciała podgonić wczorajszy wynik na Wall Street.
GPW – choć sezon urlopowy trwa u nas w najlepsze – nie funkcjonuje w próżni i zapewne dostosuje się do warunków rynkowych na kontynencie. Niekoniecznie musimy mieć też sesję o obniżonej aktywności, choć rzecz jasna jest to wersja najbardziej prawdopodobna. Jednak inwestorzy indywidualni mają przecież coraz mniejszy wkład w obroty na GPW (a zwłaszcza WIG20), więc ich brak nie musi być odczuwalny.
Źródło: Open Finance