Potwierdziły się więc ubiegłotygodniowe ustalenia „Polski”. Napisaliśmy, że jeszcze w lipcu rząd wycofa się z planów wprowadzenia wspólnej waluty w 2012 r., bo nie spełniamy wymogu odpowiednio niskiego deficytu finansów publicznych (przy przyjęciu euro musi to być 3 proc. PKB, a dziura w sektorze finansów na koniec roku wyniesie prawdopodobnie aż 6,6 proc.).
Kotecki przyznał, że wejście do Eurolandu blokuje nam sama Komisja Europejska. Od 7 lipca Polska jest bowiem objęta tzw. procedurą nadmiernego deficytu. Bruksela domaga się od naszego rządu obniżenia do końca 2011 r. deficytu finansów publicznych do wymaganych 3 proc. PKB. Wiceminister dał do zrozumienia, że dopiero gdy zbijemy deficyt, będziemy mogli myśleć o wejściu do korytarza walutowego ERM2. Musimy przebywać tam przez co najmniej dwa lata przed przyjęciem nowej waluty.
Zdaniem większości ekonomistów wypowiedź ministra jest tylko przypieczętowaniem tego, co było wiadome od kilku miesięcy. Winien jest kryzys. Z jego powodu powiększyła się bowiem dziura w publicznej kasie. Mniej pieniędzy z podatków i składek wpłynęło do ZUS, KRUS i samorządów. Wzrosła też inflacja i dług publiczny, co powoduje, że wkrótce możemy nie spełniać większości kryteriów przyjęcia euro.
Według prof. Stanisława Gomułki, byłego wiceministra finansów, Polska zadłuża się w bardzo szybkim tempie i w ciągu dwóch, trzech lat dług może przekroczyć 60 proc. naszego produktu krajowego. A wówczas nie tylko będziemy mogli zapomnieć o wejściu do Eurolandu, ale zostaniemy zmuszeni do gruntownej reformy finansów publicznych, w tym do zamrożenia płac w budżetówce.
Dlatego rząd pracuje nad nową mapą drogową dojścia do wspólnej waluty. Prawdopodobnie w pierwszej połowie sierpnia resort finansów opublikuje dokument, w którym zostanie określona nowa data wejścia do strefy euro. Według naszych informacji będzie to 2014 lub 2015 r.
Tomasz Ł. Rożek