Europa pożyczy bankrutom. Kto pożyczy Europie?

Europejscy politycy znów wspaniałomyślnie uratowali nas od katastrofy. Euro uratowane! 750 mld € unijnej pomocy zostanie częściowo sfinansowane świeżymi banknotami dodrukowanymi przez Europejski Bank Centralny. Czyż to nie jest wspaniałe?!

W trakcie weekendu na naprędce skleconym szczycie przedstawiciele państw zrzeszonych w Unii Europejskiej postanowili uczynić wszystko, aby zatrzymać spiralę rządowych bankructw rozkręcającą się na południu Europy. Bowiem po faktycznym upadku Grecji rynek już typował niewypłacalność Portugalii i Hiszpanii, która w tym półroczu przewodniczą Unii. Po intensywnych targach zapadły decyzje, które „rynki finansowe” przyjęły z radością i uczciły umocnieniem euro oraz euforycznymi wzrostami na giełdach (francuski CAC40 wystrzelił o 7%).

Taka reakcja rynków jest zrozumiała – inwestorzy bowiem bezbłędnie czytają między wierszami. „Stały mechanizm pomocy dla krajów strefy euro” jest de facto mechanizmem pomocy dla wierzycieli państw strefy euro, czyli dla wielkich europejskich grup finansowych. Według raportu bazylejskiego Banku Rozrachunków Międzynarodowych europejskie banki posiadają obligacje Grecji opiewające na kwotę 188,9 mld $. Portugalia winna jest bankom 240,6 mld $, a Hiszpania aż 851 mld $. W razie ogłoszenia niewypłacalności tego ostatniego państwa europejski system bankowy czekałaby jeśli nie natychmiastowa plajta, to przynajmniej potrzeba gigantycznego dokapitalizowania. I trzeba mieć jasność, że właśnie o to było stawką weekendowego szczytu. Politycy za wszelką cenę chcieli uratować system bankowy przed załamaniem.

Źródło: dane BIS, opracowanie Bankier.pl. Dane w miliardach dolarów. Stan na koniec 2009r.

Kosztem będzie 750 miliardów euro, jakie w postaci międzyrządowych pożyczek i gwarancji będzie czekało na europejskich bankrutów przez następne trzy lata. Jedną trzecią z tej kwoty wyłoży Międzynarodowy Fundusz Walutowy, który został utworzony właśnie po to, aby ratować niewypłacalne rządy. 60 mld € popłynie z budżetu całej Unii Europejskiej (czyżby kosztem funduszy unijnych dla Polski?), a 440 mld € (czyli 58,7%) mają wysupłać kraje strefy euro. Ciekawe, czy w funduszu tym będzie partycypowała Grecja, która od maja będzie funkcjonować tylko dzięki pieniądzom niemieckich i francuskich podatników. A kto pokryje składkę Hiszpanii wynoszącą ok. 49,2 mld euro? To przecież 4,7% PKB kraju pogrążonego w najgłębszej od kilku dekad recesji. Mieszkańcom strefy euro politycy wystawili ładny rachunek – 1.339 euro na głowę każdego obywatela. To trochę dużo nawet jak na kolację dla 27 rządów.

Ale nie martwmy się o szczegóły „techniczne”. Wszystkie problemy rozwiąże nieoceniony Europejski Bank Centralny, który zapowiedział rozpoczęcie skupu obligacji skarbowych i komercyjnych. Skala interwencji będzie limitowana jedynie wyobraźnią członków Rady Zarządzającej. EBC dokona więc czegoś, co finansiści zwą „monetyzacją długu”. Mówiąc wprost, prezes Trichet dodrukuje pieniądze brakujące europejskim rządom na pokrycie wyborczych obietnic. „Kupią lipny towar, którego nikt na rynku nie chce dotknąć” – skomentował jeden z bankowych analityków. Decyzja EBC jest sprzeczna z traktatami unijnymi zabraniającymi wspólnotowemu bankowi centralnemu finansowanie deficytów budżetowych. Ale podobnym zapisem traktatu z Maastricht (ten zabraniał finansowania jednego państwa członkowskiego przez drugie) nie przejęto się już w przypadku „ratowania” Grecji. „Każdy kraj strefy euro, który będzie miał problemy na swoich rynkach obligacji skarbowych, będzie mógł liczyć na to, że EBC będzie na rynku wtórnym te obligacje skupował” – nie owijał w bawełnę minister Jacek Rostowski.

Na działaniach EBC stracą wszyscy posiadacze wspólnotowej waluty. Bowiem skokowy wzrost ilości europejskiego pieniądza będzie skutkował spadkiem jego wartości. Po prostu po pewnym czasie za jedno euro będziemy mogli kupić mniej dóbr niż do tej pory. Proces ten ma na imię inflacja. Inflacja oraz wyższe podatki – to będzie dla Europejczyków główny koszt weekendowych decyzji. A beneficjentami jak zwykle będą banki, które znów okazały się za duże, aby upaść. Z ulgą odetchną politycy, którzy doprowadzili własne kraje na skraj bankructwa, rozdymając rozmaite wydatki budżetowe w ramach „walki z recesją”. Efekt był zgodny do przewidzenia: Europa nie ma wzrostu gospodarczego, za to ma olbrzymie długi, których chyba nie zamierza już spłacić. Przynajmniej nie w pieniądzu o obecnej sile nabywczej.

Źródło: Bankier.pl