Europa źródłem niepokoju

W USA gracze giełdowi znowu zostali w poniedziałek postawieni w sytuacji tych, którzy powinni ratować świat. Od rana w Europie panowały bardzo złe nastroje, ale bardzo często giełdy amerykańskie promieniejąc optymizmem ten nastroje poprawiają. Tym razem było o to bardzo trudno.

Na rynku walutowym już w nocy z niedzieli na poniedziałek mocno spadał kurs EUR/USD. Było to pokłosie zarówno niewiary w jakość testów odpornościowych jak i wywiadu Jean-Claude Trichet. Sytuację usiłował uspokoić rzecznik niemieckiego rządu twierdząc, że nie ma nieporozumień między kanclerz Angelą Merkel, a Wolfgangiem Schaeuble, ministrem finansów Niemiec. Powiedział też, że pani kanclerz weźmie udział w czwartkowym szczycie liderów UE, który da jasny sygnał, że nastąpił duży postęp w sprawie drugiego planu pomocy dla Grecji. Nie podziałało. Ceny obligacji krajów PIIGS nadal spadały, a to szkodziło europejskiej walucie.

Drugim tematem (straszakiem) była walka o podniesienie limitu zadłużenia USA. W poniedziałek kolejna, trzecia już agencja (Fitch) ostrzegła, że rozważy obniżenie ratingu USA, jeśli nie dojdzie do podwyższenia limitu zadłużenia przed 2 sierpnia. Nie widać było nawet śladu wstępnego porozumienia między Demokratami i Republikanami. Timothy Geithner, sekretarz skarbu USA, w wywiadzie telewizyjnym dla CNBC stwierdził, że nie może być mowy o ogłoszeniu niewypłacalności USA i że Republikanie doskonale wiedzą o konieczności porozumienia się przed 2 sierpnia z Demokratami.

Na rynku akcji najgorzej zachował się sektor bankowy. Wydaje się, że europejskie stress testy przyniosły więcej szkody niż pożytku. Uznano je (słusznie) za niewiarogodne, co przeceniło sektor bankowy w Europie, a to zaszkodziło też bankom amerykańskim. Rzadko się zdarza, że Europa tak zaraża USA, ale tym razem tak się stało. Indeksy dość szybko spadły o więcej niż jeden procent, ale naruszenie wsparcia tuż pod poziomem 1.300 pkt. wpierw zatrzymało przecenę, potem indeksy zaczęły pełznąć na północ, a w ostatniej godzinie byki delikatnie przycisnęły pedał gazu. Dzięki temu straty zostały nieco ograniczone, a średnie 50. sesyjne na DJIA i NASDAQ ocalone. Na S&P 500 nadal jest tylko naruszona. Sygnału sprzedaży nadal nie ma.

GPW od początku dnia poszła w poniedziałek drogą wytyczoną przez inne giełdy europejskie. Nasz rynek kopiował dokładnie ruchy innych indeksów. Spadki o więcej niż jeden procent po pierwszej godzinie handlu zostały w drugiej godzinie ograniczone do jednego procenta i rynek wszedł w marazm. W okolicach południa zrobiło się jednak niebezpiecznie, bo indeksy na innych giełdach stabilizowały się, a u nas zaczęły się osuwać. Potem zresztą dołączyły też i inne giełdy. Wszystko opierało się na zachowaniu europejskiego rynku długu.

Przed rozpoczęciem sesji w USA nastroje na giełdach zaczęły się nieznacznie poprawiać, co również u nas doprowadziło do chwilowej redukcji strat. Potem było jednak już tylko gorzej. Słabe rozpoczęcie sesji w USA i przecena na rynkach europejskich doprowadziły do spadku WIG20 aż o 2,62 proc. (największy spadek w tym roku) na całkiem sporym obrocie. Jeszcze mocniej spadł węgierski BUX (blisko 3,7 proc.), co sygnalizuje, że z naszego regionu ewakuował się jakiś zagraniczny kapitał. Wszystkie sygnały sprzedaży nadal obowiązują. Jeśli nawet uda się dzisiaj indeksowi odbić to nadal będą obowiązywały.

Źródło: Xelion. Doradcy Finansowi