FIT DM: Rynki w defensywie

Inwestorzy odebrali informacje opublikowane w minioną środę przez banki centralne, jako sygnał, iż na rynku zwiększy się podaż pieniądza, co ograniczy możliwość cięć stóp procentowych w krótkim terminie. Obawy te nasiliły się po tym jak w USA opublikowano dane o inflacji, które pokazały narastanie presji cenowej. Wskaźnik cen producenta w listopadzie wyniósł 3,2 proc. r/r, a konsumenta 4,3 proc. r/r. Bardziej istotny z punktu widzenia analizy trendów CPI core (nie uwzględniający zmian cen żywności i energii) wzrósł do 2,3 proc. r/r z 2,2 proc. r/r. Wyższą inflację odnotowano także w strefie euro, gdzie wskaźnik HICP wyniósł w listopadzie 3,1 proc. r/r. Jutro analogiczne dane zostaną opublikowane w Wielkiej Brytanii. Świat zaczyna się zatem obawiać, iż globalna presja inflacyjna ograniczy możliwości banków centralnych, stąd też podjęły one w ostatnich dniach nieco inną próbę rozwiązania skutków kryzysu „subprime”. Akcja „płynnościowa” dla banków będzie trwać przez kilka tygodni i dopiero po tym okresie będzie można rzeczywiście ocenić, czy spełniła ona swoją rolę. Co jednak, kiedy okaże się ona niewystarczająca, na rynku będzie dużo taniego pieniądza, a presja cenowa w gospodarkach będzie się utrzymywać? Wtedy wzrośnie ryzyko pojawienia się tzw. stagflacji, czyli kombinacji spadającego wzrostu gospodarczego i wysokiej inflacji. Wtedy okres dekoniunktury na rynkach zagościłby na dłużej. Na razie do ryzyka wystąpienia stagflacji należy jednak podchodzić z dużą ostrożnością. Tak czy inaczej pozostawia to dużą dozę niepewności, czyli tego, czego inwestorzy nie lubią. A wtedy zaczynają kierować nimi emocje…

I tak w ostatnich dniach byliśmy świadkami dosyć silnej przeceny na rynkach akcji, sporego umocnienia się dolara i osłabienia walut rynków wschodzących. Indeks WIG20 w przeciągu kilku dni stracił ponad 200 pkt., a dolar zyskał na wartości blisko 10 groszy względem złotego. W poniedziałek po południu (godz. 16:00) za jedno euro płacono średnio 3,6230 zł, a za dolara 2,5220 zł. Z kolei na rynkach światowych „zielony” wyraźnie zyskał względem głównych walut (jena, euro i funta). Dynamika ruchu była spora, co świadczy z jednej strony o dużym zaangażowaniu ze strony inwestorów, a z drugiej o sporych emocjach towarzyszących podejmowanym decyzjom. Dolar stał się głównym wygranym z kilku powodów – na rynku było zbyt dużo „krótkich” pozycji grających przeciwko amerykańskiej walucie, działania banków centralnych i dane o inflacji zmniejszyły prawdopodobieństwo cięcia stóp procentowych przez FED w końcu stycznia, gorsze perspektywy dla rynków akcji sprawiły, że fundusze postanowiły zredukować pozycje przed końcem roku i odkupywały dolary.

Trudno liczyć na to, aby sytuacja w najbliższych dniach uległa radykalnej poprawie, chociaż jesteśmy coraz bliżej krótkoterminowej korekty. Opublikowane dzisiaj po godz. 14:30 dane makroekonomiczne ze Stanów Zjednoczonych (deficyt C/A w III kwartale i napływ kapitałów netto w październiku) okazały się lepsze od prognoz, ale nie pomogły dolarowi aż tak, jak można by było tego oczekiwać. Tym samym osiągnięty przed południem po kiepskich odczytach wstępnych indeksów PMI ze strefy euro poziom 1,4332 na EUR/USD mógł okazać się krótkoterminowym poziomem równowagi. Zwłaszcza, że kalendarz najbliższych danych ze Stanów Zjednoczonych to informacje z rynku nieruchomości (dzisiaj o godz. 19:00 indeks nastrojów pośredników NAHB, a jutro o godz. 14:30 liczba wydanych pozwoleń i rozpoczętych budów). Obawy związane z wciąż niepewną sytuacją na tym rynku, mogłyby osłabić dolara. Analiza techniczna dla pary EUR/USD nie wyklucza tutaj odbicia w kierunku 1,45 po wcześniejszym ponownym teście dzisiejszych minimów w rejonie 1,4330 ( godz.. 16:00 notowania wynosiły 1,4365). Trend pro-dolarowy jest jednak dosyć silny i raczej nie należy spodziewać się jego trwałego odwrócenia do końca roku. Zwłaszcza, że tak naprawdę handel zacznie wygasać już z końcem tego tygodnia, a inwestorzy powrócą na rynki dopiero na początku stycznia. W okresie międzyświątecznym płynność rynków będzie niska i będą one narażone na przypadkowe ruchy cen. Jednak prędzej będą one zgodne z kierunkiem dotychczasowego krótkoterminowego trendu, niż przeciwko niemu. Dlatego też EUR/USD mógłby przetestować okolice 1,4160-1,4200 będące powrotem do górnego ograniczenia kanału rozpoczętego w końcu 2005 r., a z którego wybiliśmy się górą we wrześniu b.r.

Taki scenariusz nie byłby korzystny dla złotego, który mógłby nadal tracić na wartości. Stanie się tak też wtedy, kiedy RPP zdecyduje się pozostawić stopy procentowe na poziomie 5,00 proc. na kończącym się w środę posiedzeniu. Tego nie wykluczają uczestnicy rynku, chociaż część z nich wciąż liczy na to, że koszt kredytu zostanie podniesiony. Przemawiają za tym ostatnie dane o inflacji (3,6 proc. r/r) i dzisiejsze o płacach (12,0 proc. r/r), które sugerują, że konsumpcja nie zwalnia, a jej apogeum może być jeszcze przed nami (Święta). Ten tydzień będzie zresztą dosyć bogaty w dane makroekonomiczne z kraju. W środę poznamy dynamikę produkcji przemysłowej i inflacji PPI, a w piątek stopę bezrobocia, sprzedaż detaliczną i inflację bazową netto. Wszystkie dane dotyczą okresu listopada. To jednak nie zmieni faktu, że rynek złotego pozostanie nerwowy. Zwłaszcza, że inwestorzy będą chcieli przygotować się na nieco dłuższą świąteczną przerwę – rynek międzybankowy rusza ponownie 27 grudnia.