Zastanawiając się nad rozpoczęciem odkładania na dodatkową emeryturę w funduszu stabilnego wzrostu, warto rozważyć nieco inną opcję. Okazuje się, że można więcej zyskać, jeśli taki fundusz „zbudujemy” samemu, inwestując w odpowiednich proporcjach osobno w fundusze akcji i obligacji.
Planowana przez rząd „reforma” systemu emerytalnego, polegająca m.in. na umorzeniu obligacji gwarantowanych przez skarb państwa, stanowiących istotny składnik portfeli OFE, wymusi na OFE zmianę strategii inwestycyjnej, która stanie się bardziej agresywna. Obecnie przypomina ona tą stosowaną przez fundusze inwestycyjne stabilnego wzrostu. W uproszczeniu polega na inwestowaniu w akcje ok. 30 proc. aktywów funduszu, zaś pozostałych 70 proc. w o wiele mniej ryzykowne obligacje, bony skarbowe czy depozyty bankowe. Jednak rządowe zmiany nie wpłyną specjalnie na wysokość przyszłej emerytury większości z nas. Nie chcąc na starość klepać biedy, trzeba odkładać samemu. Może się przy tym nasunąć myśl, żeby inwestować tak jak dotychczas robią to OFE. Są w końcu zarządzane przez specjalistów i skoro oni zakładają, że dla długoterminowych, emerytalnych inwestycji najskuteczniejsza jest strategia stabilnego wzrostu, to może coś w tym jest.
Na podstawie średnich miesięcznych stóp zwrotu funduszy stabilnego wzrostu, w okresie od początku 2000 roku do końca października 2013, policzyliśmy, że ktoś, kto systematycznie, co miesiąc odkładałby jednakową kwotę pieniędzy, zarobiłby 48,6 proc. Tyle wyniosłaby różnica między uzbieranym kapitałem (24,67 tys. zł) a sumą dokonanych wpłat (16,6 tys. zł). Wzrost cen dób i usług konsumpcyjnych, czyli potocznie inflacja, wyniosła w tym okresie niespełna 53 proc. Zatem nie do końca udałoby się ochronić nawet realną wartość oszczędności, o dodatkowym zysku nie wspominając. Znacznie lepsze efekty, i to mimo kryzysu finansowego i wywołanego nim krachu na giełdach w latach 2007-2009, przyniosłoby inwestowanie w agresywne fundusze akcji, w przypadku których zysk wyniósłby 70,4 proc. Lepiej byłoby nawet w przypadku funduszy obligacji – 54,8 proc.
Fakt, że fundusze akcji przyniosły koniec końców najwyższy zysk, nie powinien jednak przesłaniać tego, co działo się po drodze. W najdramatyczniejszym, 2008 roku, gdy indeksy giełdowe spadały na łeb na szyję, wartość naszej przykładowej inwestycji momentami była nawet o ponad połowę niższa niż rok wcześniej. Nasz przykładowy „ktoś”, zerkając na stan swoje go rejestru w okolicach października 2008 roku, zobaczyłby straty przekraczające 50 proc. Emocje w takich chwilach są tak silne, że łatwo podjąć decyzję, której za jakiś czas może się żałować.
Zastosowanie strategii mieszanej może sprawić, że poczujemy niedosyt, bo zysk mógłby być większy, ale ograniczy też ewentualne negatywne emocje, towarzyszące okresowym spadkom, które z natury są o wiele bardziej destrukcyjne, zarówno dla naszej psychiki, jak i portfela.
Jednak, jak pokazują historyczne dane, efekty strategii stabilnego wzrostu wcale nie muszą być dużo słabsze od strategii czysto akcyjnych. Okazuje się, że można było osiągnąć podobny zysk, narażając się przy tym na sporo mniejsze wahania wartości inwestycji. Wystarczyło samemu zbudować sobie portfel stabilnego wzrostu, zwyczajnie inwestując 30 proc. odkładanych systematycznie pieniędzy w fundusz akcji, a pozostałe 70 proc. w fundusz obligacji. Posługując się, tak jak w przypadku powyższych obliczeń dla funduszy stabilnego wzrostu, średnimi miesięcznymi stopami zwrotu dla funduszy polskich akcji oraz dla funduszy polskich obligacji, zysk wypracowany w okresie styczeń 2000-październik 2013 wyniósłby 61 proc., czyli mniej niż w przypadku funduszy akcji, ale więcej niż w przypadku funduszy stabilnego wzrostu czy obligacji.
Decydując się na takie rozwiązanie trzeba pamiętać o tym, że dynamika z jaką zmieniają się wyceny jednostek funduszy obligacji i akcji jest różna. Prowadzi to do tego, że zmieniają się proporcje portfela inwestycyjnego, raz w jedną, raz w drugą stronę. Dlatego warto od czasu do czasu, np. pod koniec każdego roku, zrobić przegląd portfela i ewentualnie dokonać konwersji/zamiany jednostek uczestnictwa pomiędzy funduszami. Dzięki temu można ograniczyć ryzyko, ale też zwiększyć szanse na dodatkowy zysk. W naszym przykładzie wzrósłby on bowiem do 69,5 proc., byłby zatem już tylko o niecały punkt procentowy niższy niż w przypadku funduszy akcji. Warto podkreślić, że w całym, blisko 14-letnim branym przez nas pod uwagę okresie, tylko raz zdarzyła się sytuacja, w której wartość całego portfela inwestycyjnego w skali roku spadała o więcej niż jedną piątą, a to jednak zupełnie co innego, niż straty rzędu 50 proc., jak to było w przypadku funduszy akcji.
W obliczeniach przyjęliśmy widełki +/- 5 proc. To znaczy, że dokonywaliśmy konwersji, tak żeby portfel wrócił do proporcji 30/70 tylko wtedy, gdy pod koniec grudnia udział funduszu akcji przekraczał 35 proc. lub był niższy niż 25 proc. W ciągu 14 lat takich sytuacji było pięć. Było to w latach: 2001, 2004, 2006, 2008 i 2009. Udział części akcyjnej na koniec roku spadł poniżej progu 25 proc. dwukrotnie (2001 i 2008). W pozostałych przypadkach konieczne było jego redukowanie.
Jak pokazuje powyższy przykład, przy naprawdę niewielkim zaangażowaniu czasu, można znacznie ograniczyć ryzyko inwestycyjne, jednocześnie zwiększając szanse na zysk. Rozważając zastosowanie takiej metody, warto wybrać fundusz parasolowy. W takim przypadku, przekładając pieniądze w ramach skupionych pod nim subfunduszy nie zapłacimy podatku od ewentualnych dotychczasowych zysków.
Bernard Waszczyk, Open Finance