Od ponad roku minister finansów tego państwa – Peter Steinbruck – usiłuje przekonać kraje członkowskie oraz USA, że konieczne jest dobrowolne przyjęcie kodeksu postępowania dla funduszy hedgingowych. Pierwszą poważną próbę przeforsowania takiego rozwiązania podjął on podczas majowego spotkania ministrów finansów państw Wspólnoty. Nie doszło wówczas do przyjęcia jego propozycji. Wydano wprawdzie oświadczenie, w którym ministrowie finansów krajów Unii przestrzegają inwestorów przed zbyt pochopnym wchodzeniem w takie fundusze, jednocześnie jednak komisarz ds. rynku wewnętrznego Unii złagodził wymowę tego dokumentu. Uznał bowiem, że wystarczającą formą regulacji hedgefundów jest działający obecnie wewnętrzny system kontroli oraz samoregulacja. Mimo to Peter Steinbruck zamierza powrócić do tego tematu podczas październikowego spotkania ministrów finansów grupy G8. Wielce prawdopodobne, że przy poparciu Europejskiego Banku Centralnego będzie starał się przeforsować pomysł utworzenia rejestru pozycji zajmowanych przez fundusze, co miałoby pomóc w zidentyfikowaniu koncentracji kapitału. Szanse na poparcie tego pomysłu są jednak niewielkie. Większość ministrów krajów G8 uważa, że taki instrument mógłby stworzyć niebezpieczeństwo nadużywania interwencji na rynkach przez organy nadzoru.
Ta niemiecka krucjata przeciwko hedgefundom jest pokłosiem czarnej legendy, jaka narosła wobec tych instytucji w ostatnich latach. Przypomnijmy, że istotą obecnych na rynku od połowy ubiegłego wieku (pierwszy taki fundusz założył w 1949 r. Alfred Jones) funduszy hedgingowych jest inwestowanie w różnorodne instrumenty przy zachowaniu niskiej korelacji z tradycyjnymi klasami aktywów – akcjami czy obligacjami. Są to więc inwestycje alternatywne wykorzystujące głownie gry na rynkach terminowych, stosowanie krótkiej sprzedaży czy też transakcje arbitrażowe. Ale prawdziwym wyróżnikiem i solą w oku niektórych finansistów jest brak ograniczenia zarządzających przez limity oraz techniki inwestycyjne. Wynika to właśnie z braku uregulowań funkcjonowania takich funduszy, ale jednocześnie daje szanse na osiąganie zysków absolutnych – niezależnych od uwarunkowań rynkowych. Ogranicza to z jednej strony zyski hedgefundów podczas hossy, ale z drugiej strony uniezależnia je od strat wynikających z nadzwyczajnych, kryzysowych sytuacji. O skuteczności takiej strategii inwestujący w fundusze hedgingowe mogli przekonać się podczas takich wydarzeń jak I wojna w Zatoce Perskiej w 1990 r., kryzys azjatycki z 1997 r., kryzys na rynku rosyjskim z 1998 r. oraz po zamachach z 11 września 2001 r. Dało się wówczas wyraźnie zauważyć, że skutki tego rodzaju wypadków w dużo mniejszym stopniu uderzyły w fundusze hedgingowe, niż to miało miejsce w przypadku tradycyjnych instrumentów. Nic więc dziwnego, że w obecnej sytuacji na świecie, wynikającej min. z wojny z globalnym terroryzmem, klientami tych funduszy zaczęły być w dużym stopniu instytucje finansowe. To właśnie zaniepokoiło część decydentów finansowych. Do tej pory bowiem hedgefundy traktowane były jako rodzaj ryzykownych inwestycji dla zamożnych, lubiących dreszcz ryzyka inwestorów indywidualnych – nie przykładano więc do nich większej wagi. Dopiero od niedawna zdano sobie sprawę ze skali ich udziału w rynku. Obecnie na świecie istnieje grubo ponad 10 tysięcy funduszy hedgingowych, zaś wartość zarządzanego przez nie kapitału szacuje się na ponad 1,9 bln USD. Pamiętać przy tym należy, że większość informacji dotyczących tego sektora to dane orientacyjne, co wynika z braku sprawozdań finansowych. Oczywiście wzrost znaczenia funduszy hedgingowych wiązał się z dostrzeżeniem tkwiących w nich możliwości. W okresie między 1990 a 2003 r. średnia stopa zwrotu sektora tych funduszy przekroczyła 14% – była więc wyższa od stopy zwrotu z inwestycji w akcje. Nic więc dziwnego, że po 2003 r. wśród klientów funduszy hedge znacząco wzrósł – ku zaniepokojeniu niektórych członków nadzorów finansowych – udział amerykańskich i europejskich funduszy emerytalnych. Trudno jednak dziwić się temu zainteresowaniu, patrząc na wyniki funduszy hedgingowych. Według raportu Greewich Alternative Investments indeks funduszy hedgingowych (Hedge Fund Index) w okresie od lipca 2006 r. do lipca 2007 r. wzrósł o 14,5%, a jego skumulowany wzrost od początku 2007 roku wyniósł 7,8%. Dla porównania: w tym samym czasie wskaźnik stopy zwrotu z inwestycji w akcje (S&P 500) osiągnął wzrost na poziomie 3,6%. Jeszcze bardziej charakterystyczne jest porównanie wyników tych indeksów z lipca 2007 r., który nie był najlepszym miesiącem dla rynków finansowych. S&P stracił w tym czasie 3,1%, natomiast Hedge Fund Index zyskał 0,1%.
Rosnący udział funduszy hedgingowych w rynku wywołuje niepokój jeszcze z jednego powodu. Otóż ponad połowa udziałów w rynku funduszy hedge należy do starających się jak najwięcej zarobić na trendach rynkowych (czasami wzmacniając jeden trend kosztem wywołania kryzysu) funduszy typu macro, long/short, short sellers i emerking markets. To właśnie ta grupa hedgefundów jest w największej mierze odpowiedzialna za czarną legendę całego sektora. Wystarczy przypomnieć rok 1992 r. i działanie funduszy typu macro na Wyspach Brytyjskich. Doprowadziły one do dewaluacji brytyjskiej waluty poprzez nagłą sprzedaż funtów pochodzących z kredytów bankowych. Szczególne „zasługi” miał wówczas George Soros i zarządzany przez niego fundusz Quantum.
Kolejnym argumentem podnoszonym przeciwko takim funduszom jest kwestia nadmiernego ryzyka na jakie narażone są inwestujące w nie osoby. Tego rodzaju głosy nie są do końca uzasadnione. Rzecz w tym, że nastawiając się na wielkie zyski, należy liczyć się także z ewentualnością wystąpienia dużych strat. Znane z historii hedgefundów spektakularne porażki LTCM czy Amaranth nie mogą przysłonić faktu, że większość takich funduszy to systematycznie zarabiające podmioty. Szkopuł w tym, że strategia hedgefundów niejako z definicji wymaga, aby stanowiły one niewielką część rynku tak, aby działając na jego obrzeżach, mogły się uniezależnić od ogólnorynkowych trendów. W miarę zwiększania udziału takich funduszy w rynku coraz trudniej zachować zdolność do osiągania absolutnych zysków. Nie można być niezależnym od rynku, jednocześnie stanowiąc znaczącą jego część. Nie zmienia to faktu, że fundusze hedgingowe pozostają kuszącą ofertą mogącą stanowić uzupełnienie portfela inwestycyjnego. Jeżeli ktoś – osoba fizyczna czy też instytucja – traktuje je inaczej, sam jest odpowiedzialny za brane na siebie ryzyko.
Podobnie należy traktować udział hedgefundów w rynku finansowym – są jedną z wielu zmiennych, których działanie uwzględnia się, biorąc udział w grze na rynkach finansowych. Znamienne, że najmocniej do poddania regulacjom tych funduszy prą przedstawiciele Niemiec i Francji, zaś największe opory mają Brytyjczycy i Amerykanie.