G-20 zajrzy do portfeli bankowców

Rozpoczynający się szczyt G-20, czyli możnych tego świata, ma pochylić się nad kwestią ograniczenia samowoli banków, a na sztandarze zmian jest przede wszystkim problem premii bankowców. Temat niewątpliwie nośny i medialny, ale o ile jego postawienie przychodzi łatwo,  to rozwiązanie już niekoniecznie. Obserwując poczynania polityków walczących z kryzysem, tymi samymi metodami, które de facto do kryzysu oraz erozji całego systemu finansowego doprowadziły, można niestety zwątpić w szczere intencje zmian.

Bez wątpienia sama wola zmian jest duża. Rządy państw G-20 (najbogatszych państw świata) reprezentują tak naprawdę sprzeczne interesy. Można podzielić je na te żyjące na kredyt i te, które tego kredytu tak naprawdę udzielają. Ci drudzy niewątpliwie są w gorszej sytuacji, jako wierzyciele. Kryzys finansowy, jaki trwa już przynajmniej od dwóch lat, potwierdził jednie, że ingerencja państwa, polityki ekonomicznej na rynku finansowym prowadzi do katastrofy. Oczywiście rynki finansowe, inwestorzy i bankowcy nie są bez winy, ale jak zdroworozsądkowo oceniać koncepcję FED-u o ekspansji pieniężnej, która za czasów A. Greenspana doprowadziła do wybuchu baniek spekulacyjnych, na wielu rynkach, w tym na rynku nieruchomości. Dziś ta koncepcja jest kontynuowana. Tym razem w odsłonie Bena Bernanke, ale już na koszt podatnika. Pompowanie gospodarek publicznymi pieniędzmi stało się dziś wręcz modne. O ile Stany Zjednoczone robią to zupełnie świadomie i z premedytacją, przenosząc koszty i straty na resztę świata, to wiara Europy w zbawczą moc interwencyjnego, czy tylko regulacyjnego ratowania rynków finansowych jest bardzo złudna. Nie ma dziś po prostu możliwości stworzenia globalnego systemu nadzoru finansowego, bez szkody dla niego samego. Bez szkody dla największych uczestników. Nie jest to w ich interesie. Musielibyśmy wrócić do finansowej autarkii i epoki finansowego kamienia łupanego. Postulowanie chociażby literalnego ograniczeń premii dla bankowców to wprowadzenie limitu, które byłby po prostu w różny sposób, często patologiczny omijany. Czym kończy się wprowadzenie limitów w konkurencyjnej gospodarce pokazuje chociażby polska ustawa kominowa, która wręcz zmusza do omijania prawa.

Wiara w regulacyjne rozwiązanie kryzysu poprzez międzynarodowy nadzór finansowy wydaje się tylko listkiem figowym dla prawdziwych problemów. Owszem G-20 proponuje limity, ale nie daje odpowiedzi na pytania o rzeczywistą kontrolę nad instytucjami finansowymi. Realnym problemem nie jest przecież brak globalnego nadzoru państwowego, ale oderwanie nadzoru właścicielskiego. Brak realnego corporate governance, słaba pozycja akcjonariuszy i dominacja wszechwładnych zarządów, to zagadnienia, których rozwiązaniem nie będzie jedno porozumienie, a nawet kilka, nawet na najwyższym stopniu. Działania organiczne zmierzające do wyedukowania i organizowania drobnych akcjonariuszy, większa przejrzystość rynków – to są prawdziwe wyzwania, ale mało efektowne. Jak np. zapewnić przejrzystość rynku, skoro banki centralne poprzez pomoc finansową dają dziś legitymację dla każdej, nawet najbardziej „absurdalnej” decyzji banków. Doprowadza to do kryzysu zaufania i wiarygodności. Decydują nie kondycja finansowa, zasady ani rachunek ekonomiczny, a jedynie dobra znajomość z aktualnymi decydentami.  Ochrona największych banków jest oczywiście konieczna dla stabilności sektora finansowego, ale z drugiej strony nie może to wyłączać ryzyka upadłości lub stanowić zapewnienia o pomocy w każdej sytuacji. W Stanach Zjednoczonych po wprowadzeniu ograniczeń w wypłatach premii ze środków publicznych, banki chętnie zaczęły zwracać te środki, jako niepotrzebne. Co więcej państwo zarobiło na tym procederze. Te specyficzny mechanizm motywacyjny zadziałał. Działa on zawsze wtedy, gdy pieniądz ma określoną wartość. Rozmywanie tej wartości poprzez ekspansję pieniężną i inflację (czasami ukrytą) też oczywiście ma swój cel, jest formą zmniejszania kosztów długu. Taką politykę prowadziły np. Stany Zjednoczone. W perspektywie uderza to jednak w wierzycieli. Dochodzimy wtedy do niesprawiedliwego podziału dochodów, ale skoro wierzyciele się na to godzą…

Niestety pojęcie sprawiedliwości w ekonomii nie istnieje i tu istnieje podstawowa rozbieżność również interesów wspólnych i prywatnych. Najlepszym ich weryfikatorem jest zwykle rynek, ten jednak ze względów społecznych jest „poprawiany” przez polityków. Niestety ci ostatni „poprawiają” nie według zasady, jak być powinno, tylko jak przypodobać się wyborcom w najbliższych wyborach. Wyborcy zaś oczywiście wybierają tych, którzy oferują dziś najwięcej, bo przecież państwo może dać wszystko. Tylko, że wtedy państwo staje się gigantycznym pośrednikiem finansowym wysysającym kapitał z rynków i kieszeni podatników. Dobrego rozwiązania tej sytuacji nie będzie, ale możemy wszystko robić, aby unikać podobnych zagrożeń w przyszłości. Trzeba jednak sobie zdawać sprawę, że te zagrożenia istnieją. Planowanie i długoterminowa perspektywa rozwoju państw i jednostek wydaje się pewną receptą na obecne kłopoty. Tylko jak wytłumaczyć ludziom, że dziś muszą jednak konsumować mniej, zacisnąć pasa. To trudne wyzwanie szczególnie dla polityków walczących o reelekcję. Czy w ogóle jest to możliwe? Niektóre narody Wschodu udowadniają, że tak. Czasami inaczej się nie da. Polska jest takim przykładem, gdzie ekspansywne zadłużanie wiedzie do katastrofy, stąd niestety musimy być bardziej wstrzemięźliwi i liczyć na rolę free ridera. Nie jesteśmy drugim USA i trudno kogokolwiek zmusić do pożyczania nam na niekorzystnych warunkach. Rynek działa, ale jeśli jest konkurencja, rozdrobnienie. Wstrzemięźliwość i pokora wobec praw ekonomii dziś wydaje się długofalową receptą na obecny kryzys. Kryzys jakiego ciągle jesteśmy świadkami, jest przede wszystkim kryzysem odpowiedzialności za decyzje. Jak nauczyć odpowiedzialności? Przez konsekwencje, pełne i nieuchronne. Dylemat polityków, którzy też mają krótką kołdrę wyborczą nie ułatwia rozwiązań instytucjonalnych, tworzenia ram. Ramy te jednak powinny przede wszystkim stwarzać pole do gry rynkowej, która jak na razie ciągle pozostaje najlepszą formą weryfikowania wartości, nie tylko nieruchomości, akcji, ale i decyzji polityków. Czekamy więc na dobre informacje ze szczytu G-20 z Pittsburga, że świat może się zmienić, ale zmianę najlepiej zaczynać od siebie.

Bogusław Półtorak,
Główny Ekonomista Bankier.pl S.A.
Źródło: Bankier.pl