Ponad 5 proc. wzrostów na WIG20 robi wrażenie, ale brak takiej reakcji na złotym oraz innych parkietach na świecie skłania już do zastanowienia.
Wczorajsza sesja nie dała niedźwiedziom żadnych szans – od początku do końca sesji popyt nie słabł, inwestorzy kupowali akcje. I to za sporo – ostateczne obroty wyniosły 2,3 mld złotych. WIG20 zyskał 5,11 proc., WIG 4,19 procent. Indeks blue-chipów zbliża się więc do lokalnego szczytu przy 2317 punktach.
Wszystko pięknie, ale pozostaje pytanie – skąd takie wzrosty? Nie wydaje się, aby akcje kupowali inwestorzy zagraniczni – złoty pozostawał wczoraj raczej stabilny, co prawda zyskiwał, ale nie w takim tempie jak giełdowe indeksy. Optymizmu takiego jak w Warszawie próżno było też szukać na rynkach w Europie, gdzie giełdy wzrastały ale w tempie ok. 1 -1,5 procenta.
Najwidoczniej więc rodzimi inwestorzy instytucjonalni (TFI, OFE) postanowiły nadgonić z wycenami rynki rozwinięte, w porównaniu do których w końcówce sierpnia GPW zachowywała się wyraźnie słabiej. Jeśliby spojrzeć z tej strony – w skali ostatnich 12 miesięcy właśnie doganiamy niemiecki DAX, w zyskach przegoniliśmy za to np. amerykański S&P500 czy francuski CAC40.
Takie wyrwane z kontekstu sesje z reguły nie oznaczają hura-optymizmu w kolejnych dniach. Do tego bowiem potrzeba by większych wzrostów za granicą oraz dobrej passy naszej waluty. Z pewnością jednak jest to oznaka (wciąż) siły rynku oraz tego, że na parkiecie więcej jest byków niż niedźwiedzi.
Przyglądając się notowaniom kontraktów terminowych na WIG20 także widać, że wczorajsze duże zwyżki mają podłoże bardziej techniczne niż fundamentalne. Inwestorzy zajmują najwyraźniej nowe pozycje na grudniowej serii kontraktów (rośnie LOP). To z kolei oznacza, że jeśli giełdy na świecie będą utrzymywać umiarkowany optymizm, to rodzimi inwestorzy będą wykorzystywać okazje do windowania największych spółek.
Paweł Satalecki
Źródło: Finamo