Częścią LTRO było nieoficjalnie osiągnięte porozumienie, że duża część pieniędzy uzyskanych przez banki zostanie ulokowana w obligacje skarbowe emitowane przez niektórych członków strefy euro. Wszystko na to wskazuje. Jeżeli tak jest, to oczywiście mamy do czynienia z delikatnym, ale jednak jednoznacznym łamaniem zasad funkcjonowanie Europejskiego Banku Centralnego – tłumaczy Mariusz Grendowicz, były prezes BRE Banku.
Europejski Bank Centralny hojnie rozdaje pożyczki. Mówimy już o kwocie ponad biliona euro. Czy to doraźne gaszenie pożaru czy decyzja, która diametralnie zmienia obraz na rynku?
Decyzja zmienia jak najbardziej krajobraz konkurencyjny na rynku, ale obawiam się również, że wprowadza pewne elementy hazardu moralnego. Rozdawanie pieniędzy i w ten sposób gaszenie pewnych pożarów uzależnia banki od taniego pieniądza, a poza tym promuje zachowania, które nie przystają do obecnej sytuacji rynkowej. Z jednej strony więc jest to jak najbardziej potrzebne przedsięwzięcie, z drugiej strony tworzy właśnie hazard moralny. Ponadto tworzy krajobraz konkurencyjny, w którym premiowane są banki, które z taniego finansowania skorzystały.
Nie wszyscy korzystali z pożyczek. Hipotetycznie, gdyby do Pana należała decyzja i dostałby Pan taką szansę z EBC, a był prezesem banku, zgodziłby się Pan na przyjęcie pożyczki?
Większość prezesów banków, czy zarządów banków, podeszła do tego tematu bardzo pragmatycznie. Jeżeli miałby Pan możliwość pożyczenia pieniędzy za jeden procent i ulokowania ich w obligacjach swojego własnego państwa za cztery i pół czy pięć procent to zdziwiłbym się gdyby Pan z takiej okazji nie skorzystał. Wierzę jak najbardziej w racjonalne komercyjne zachowania i takim właśnie jest ulokowanie ściągniętych z Europejskiego Banku Centralnego, za jeden procent, pieniędzy w przedsięwzięciach, oferujących wyższy zwrot. W sytuacji, gdy powoli kurczą się dochody banków, przez najbliższe trzy lata będzie to również dla nich spory zastrzyk dochodów i źródło zysków.
Trwa też spekulacja w co te pieniądze dokładnie pójdą. Czy uratujemy obligacje krajów zagrożonych czy też banki będą szukać innych miejsc do ulokowania pieniędzy?
Widzę to znowu pragmatycznie. Wydaje mi się, że częścią LTRO było nieoficjalne, osiągnięte poza sceną porozumienie, że duża część uzyskanych w ten sposób przez banki pieniędzy zostanie ulokowana w obligacje skarbowe emitowane przez niektórych członków strefy euro. Wszystko na to wskazuje, że tak właśnie jest i że mamy w związku z tym do czynienia z delikatnym, ale jednak jednoznacznym łamaniem zasad funkcjonowania Europejskiego Banku Centralnego, które od zarania opierały się na zasadzie, że bank centralny nie finansuje deficytów budżetowych państw członkowskich.
Tymczasem w polskim sektorze bankowym wielka transakcja, wyrośnie nam trzeci gracz na rynku, czyli połączenie BZWBK z Kredyt Bankiem. Jednak znowu właściciel zagraniczny. Czy wizja repolonizacji naszego sektora bankowego kompletnie nam się oddala?
Myślę, że w części przynajmniej to pochodna wykształconego w trakcie ostatnich dwudziestu lat dogmatu nadzorczego, opartego o założenie, że w przypadku jakichkolwiek problemów w banku mamy jeden zagraniczny numer telefonu, pod który dzwonimy, by pojawił się ktoś, kto je rozwiąże. Tak właśnie było w przypadku niedoborów kapitałowych, czy płynnościowych, z którymi mieliśmy na przestrzeni ostatnich 15-20 lat do czynienia. Najłatwiej jest oczywiście zadzwonić do jednego strategicznego akcjonariusza i powiedzieć „proszę bardzo, oczekujemy dofinansowania” czy „oczekujemy dokapitalizowania”. W modelu akcjonariatu rozproszonego, a ten wydawałby się najbardziej atrakcyjnym z punktu widzenia repolonizacji, udomowienia banków, takiego numeru telefonu nie ma. System musi być nadzorowany dokładnie tak, jak w krajach, w których akcjonariat rozproszony jest standardem. Myślenie w kategoriach jednego numeru telefonu ma w szczególności miejsce w przypadku banków, które udzielały na dużą skalę kredytów hipotecznych we frankach szwajcarskich. Nadzór jest generalnie przeciwny zmianom właścicielskim, które niosłyby za sobą wyjście istniejącego akcjonariusza z obowiązków dotyczących refinansowania tych portfeli.
Od dłuższego czasu mówimy o Bazylei III i o tym, że trzeba będzie nauczyć Polaków oszczędzać długoterminowo. Czy na przestrzeni ostatnich lat zaobserwował Pan, żeby coś realnie zmieniło się w polityce banków?
Wydaje mi się, że Bazylea III, czy też jej europejski wymiar, czyli dyrektywa CRD4, nadal są takim żelaznym wilkiem, o którym wszyscy mówią, a nikt nie traktuje go poważnie. Natomiast faktem jest, że, czy w tej, która jest w tej chwili omawiana, czy w lekko zmienionej formie, CRD4 wejdzie w życie – jest to wielce prawdopodobne. Będziemy wtedy mieli do czynienia z wymogami płynnościowymi, które stworzą na polskim rynku zupełnie nową dynamikę. Pamiętajmy, że w strefie euro dwadzieścia parę procent depozytów bankowych to depozyty o zapadalności powyżej jednego roku, podczas gdy w Polski to jedynie 2 procent. W porównaniu ze strefą euro nie mamy zatem stabilnych źródeł finansowania i, by polski sektor bankowy mógł funkcjonować normalnie w nowym świecie CRD4, będą się one musiały pojawić. Czy to w postaci emerytalnych planów oszczędnościowych, czy instrumentów dłużnych, na przykład większej popularyzacji listów zastawnych. Przekonamy się.
Rozmawiał Tomasz Jaroszek
Źródło: PR News