Hulaj dusza, piekła nie ma!

Wystarczyła jedna sesja odpoczynku, by inwestorzy znów poczuli zew krwi i rzucili się do kupowania akcji. Oczywiście, pomogły w tym dobre dane z amerykańskiego rynku nieruchomości, które rozbujały cały inwestycyjny świat.

Jednak trudno oprzeć się wrażeniu, że nasza giełda stała się pupilem dla zagranicznych inwestorów. Świadczą o tym nie tylko silne wzrosty cen akcji i przebicie (nareszcie!) sufitu w postaci górnego ograniczenia kilkumiesięcznego trendu (2040 pkt. dla WIG20).

Drugim dowodem są ogromne wzrosty wartości złotego. Nasza waluta dosłownie szaleje – 4,21 zł za euro to kurs, który ostatnio widzieliśmy w styczniu tego roku.

Jeśli dziś inwestorom uda się utrzymać nastrój do kupowania akcji i oddalić na rozsądną odległość od strefy 2000-2040 pkt., będziemy mieli otwartą ścieżkę do kolejnej fali wzrostów. I to całkiem sporej, bo następna poważna strefa oporu znajduje się dopiero w okolicach 2350-2400 pkt. Akcje mogą więc spokojnie pójść jeszcze w górę o 15-20 proc. Czyli o drugie tyle, co w ostatnich dwóch tygodniach!

Aż nie chce się wierzyć, by tak kolosalna zwyżka cen była możliwa bez jakiejś bardziej znacznej korekty. Tyle, że tej na horyzoncie nie widać. Nie zwiastuje jej w każdym razie zachowanie giełd amerykańskich, które wczoraj wieczorem naszego czasu szły ostro w górę. Indeks Dow Jones po raz pierwszy od stycznia przebił 9000 pkt., zaś S&P 500 jest już o krok od przebicia 1000 pkt. i rozpoczęcia nowego trendu wzrostowego.

Oby tylko na inwestorskie głowy kapryśny los nie wylał kubła zimnej wody w postaci jakichś znacznie gorszych od oczekiwań danych makro.

Jerzy Nikorowski
Źródło: Superfund TFI