W czasie hossy i bessy inwestorzy mają często wrażenie, że ceny poruszają się tylko w jednym kierunku: albo rosną, albo spadają. W takich sytuacjach zazwyczaj nie zwracają uwagi, nie tylko na sygnały, wskazujące na zmiany tendencji, ale i nie reagują wówczas, gdy zmiany te są już dobrze widoczne. Zbyt późna reakcja może być powodem podjęcia nietrafionych decyzji, czego przykładem mogą być inwestorzy kupujący akcje lub jednostki funduszy akcyjnych jesienią 2007 r. Gdy hossa, będąca już na wyczerpaniu, rzeczywiście się skończyła, ponieśli dotkliwe straty.
Zmiany początkowo są ledwie dostrzegalne i nie obejmują wszystkich instrumentów, na przykład akcji, czy jednostek funduszy. Wręcz przeciwnie, często pojawiają się w przypadku nielicznych i stopniowo rozszerzają na kolejne. Inwestor, nie zajmujący się rynkiem finansowym zawodowo, nie jest w stanie śledzić sytuacji zbyt wielu instrumentów i wychwytywać niewielkie zwłaszcza początkowo ruchy. Zwykle koncentruje się na jednej, dwóch grupach, np. akcjach i obligacjach. Ponadto, przy długo trwających tendencjach, przyzwyczajamy się do ruchu cen w jednym kierunku i zakładamy, że będzie on trwał jeszcze jakiś czas. To zaś często prowadzi do pogorszenia się efektów inwestycji, w skrajnym przypadku do strat, a przynajmniej przegapienia okazji, które pojawiają się w innych miejscach rynku. Przegapienie zaś to utrata potencjalnego zysku, możliwego do osiągnięcia przy wykorzystaniu fachowej rady. Tej zaś nie uzyskamy u znajomego, „przy okazji” czy nawet w bankowym okienku, gdzie dokonujemy zwykle prostych operacji.
Najnowsze przykłady obszarów rynku finansowego, w których z takimi „nieoczekiwanymi” zmianami niedawno mieliśmy do czynienia, to obligacje i kursy walut. Z obligacjami przez kilka lat było podobnie, jak z lokatami bankowymi. Mało kto się nimi interesował. Powszechnie uważane były jako mało atrakcyjne w porównaniu z funduszami akcji, które wówczas biły rekordy popularności. Rzeczywiście, w czasie, gdy stopy procentowe są niskie i utrzymują się na takim poziomie przez dłuższy czas, lokaty bankowe, obligacje i fundusze obligacji nie dają wielkich zysków. Wówczas trzeba korzystać z innych możliwości. Gdy Rada Polityki Pieniężnej zaczęła stopy podnosić, sytuacja się zmieniła. Oprocentowanie obligacji w ciągu kilkunastu miesięcy wzrosło z niecałych 4 do ponad 6 proc. Gdy wydawało się, że stopy procentowe będą rosły nadal, a wraz z nimi odsetki od obligacji, znów nastąpiła zmiana. Teraz mamy do czynienia z początkiem cyklu obniżania stóp. Czy więc znów nadchodzi zmierzch obligacji? Niekoniecznie.
Podobnie, jak w przypadku akcji, obligacja obligacji nierówna. Różnice są tu jeszcze większe, bo są takie rodzaje obligacji, które przynoszą zyski w czasie wzrostu stóp, są i takie, które dają nieźle zarobić, gdy stopy spadają. Analogicznie, jak w przypadku akcji, które przynoszą zysk lub stratę ze zmiany notowań oraz dochód z dywidendy, obligacje dają zarobić i na odsetkach i różnicach cen, w zależności od sytuacji na rynku. Warto zobaczyć jak w tych zmiennych czasach zachowują się ceny jednostek uczestnictwa funduszy obligacyjnych.
Okazuje się, że te niedoceniane przez kilka lat fundusze mogą przynosić zyski porównywalne do osiąganych przez fundusze akcji. Podobnie zresztą było siedem, osiem lat temu, gdy giełda przeżywała pęknięcie internetowej bańki i silne spadki na rynku akcji. Najlepsze z funduszy papierów dłużnych w dobrych dla siebie czasach są w stanie zarabiać po kilkanaście procent.
Choć zarabianie na obligacjach wydaje się prostsze, niż w przypadku akcji, indywidualny inwestor rzadko ma możliwość osiągania samodzielnie tak wysokich zysków. Fundusze mają tu zdecydowaną przewagę, wynikającą z możliwości wyboru większej różnorodności papierów dłużnych, kupowania ich po korzystniejszych cenach „hurtowych” i dokonywania różnorodnych operacji tymi papierami w zależności od sytuacji. Jako jedyne mają też możliwość korzystania z obligacji zagranicznych, do których nie ma dostępu przeciętny inwestor indywidualny. To stwarza im znacznie większe możliwości, niezależnie od koniunktury panującej w jednym kraju.
Z równie dynamicznymi i nieoczekiwanymi zmianami mamy do czynienia na rynku walutowym. Ich skutki dotykają nie tylko importerów i eksporterów oraz walutowych graczy, ale także mogą być z powodzeniem wykorzystane przez inwestorów lokujących w funduszach i to zarówno obligacji jak i akcji. Rosnąca siła naszej waluty powodowała, że od kilku lat niezbyt opłacalne było inwestowanie w fundusze zagraniczne akcji i obligacji. Zyski osiągnięte na akcjach były w dużej części „zjadane” przez niekorzystne różnice kursu walutowego. Teraz sytuacja radykalnie się odwróciła, co widać na wykresach cen jednostek tego typu funduszy. W przypadku funduszy obligacji zagranicznych mamy do czynienia z bardzo dynamicznym wzrostem. W przypadku funduszu akcji zagranicznych można zaobserwować znacznie mniejszą zwyżkę, ale osiągnięta ona została w okresie silnych spadków notowań akcji. Zysk był możliwy do osiągnięcia dzięki osłabieniu polskiej waluty.
Nawet w czasach, gdy i na krajowym i na światowych rynkach ceny akcji spadają, możliwe jest osiąganie zysków z korzystnych różnic kursowych, a przynajmniej uniknięcie strat i zajmowanie dogodnych pozycji przed wzrostem kursów akcji. Tego typu strategie dostępne są dla większości inwestorów za pośrednictwem funduszy inwestycyjnych.
Podobnie jest zresztą z innymi lokatami nominowanymi w walutach obcych, na przykład złotem. Zupełnie inaczej będą kształtowały się efekty inwestycji w tę uznawaną za pewną lokatę na ciężkie czasy, w zależności od tego, czy kupno i sprzedaż będziemy liczyć w złotówkach, czy w dolarach. Różnice te obrazuje prosty przykład. W lipcu 2007 r. można było uncję złota kupić za 650 dol. Dziś jest ona warta około 900 dol. Zysk inwestora wynosi więc 38 proc. Jednak zysk polskiego inwestora, który w chwili zakupu złota musiał w złotówkach zapłacić za nie 1787 zł (wówczas za dolara trzeba było zapłacić 2,75 zł) jest o wiele wyższy. Dziś sprzedając uncję złota za 900 dol. i zamieniając dolary na złotówki (przy kursie 3,4 zł za dolara) otrzymałby 3060 zł. Jego zysk wyniósłby 72 proc. Ale nie zawsze różnice kursowe działają na naszą korzyść. W lipcu ubiegłego roku cena uncji złota dochodziła chwilami do 980 dol. Dawałoby to prawie 51 proc. zysku, licząc w dolarach. Przeliczając transakcję na złotówki nasz zysk wyniósłby zaledwie 15 proc. Wszystkiemu winne umocnienie złotego. Wówczas sprzedając dolary po 2,1 zł otrzymalibyśmy 2058 zł.
Jakie z tych obserwacji płyną wnioski? Żeby znaleźć drogę do osiągnięcia zysków w każdych warunkach, trzeba dobrze wiedzieć skąd wieje wiatr. Zdaje sobie z tego sprawę każdy żeglarz i odpowiednio do tego ustawia żagle. Inwestor może także osiągać zysk w różnych warunkach rynkowych, niezależnie od tego, skąd wieje wiatr. Oprócz samodzielnej obserwacji i oceny pogody oraz kierunku wiatru, warto skorzystać z profesjonalnej busoli.
Maciej Dyja
Główny Analityk Gold Finance
Artykuł pochodzi z archiwalnego numeru Przeglądu Finansowego Bankier.pl.
Chcesz otrzymywać aktualne informacje, nowe wywiady oraz podsumowanie najważniejszych wydarzeń mijającego tygodnia ze świata finansów?
Zapisz się na bezpłatną subskrypcję Przeglądu Finansowego Bankier.pl, by w każdy poniedziałek otrzymywać najnowszy numer naszego tygodnika.
Zapraszamy na http://www.bankier.pl/przeglad/! |
Źródło: Bankier.pl