Jak żyć z benzyną po pięć złotych?

Na początku 2011 roku średnie ceny benzyny w Polsce zbliżyły się do 5 zł za litr. Analitycy sądzą, że nowe rekordy wydają się kwestią czasu. Konsument nie jest jednak bezbronny i dysponuje narzędziami chroniącymi go przed wpływem paliwowej drożyzny.

Jeszcze w grudniu prasa donosiła, że niektórzy właściciele stacji benzynowych za litr paliwa żądali ponad pięć złotych. Ceny wzbogaconych paliw już wcześniej pokonały tę barierę. To były jednak stawki maksymalne – według danych Biura Maklerskiego Reflex w pierwszym tygodniu stycznia średnia cena benzyny bezołowiowej wyniosła rekordowe 4,93 zł i tydzień później spadła o dwa grosze na litrze.


Źródło: Bankier.pl

Rekordowo wysokie ceny paliwa w zimie można uznać za historyczną anomalię. Wszystkie poprzednie szczyty pojawiały się w miesiącach letnich, gdy wzmożony ruch na drogach Europy i Ameryki Północnej prowadził do sezonowego wzrostu zapotrzebowania na benzynę. Za obecnymi cenami stoi kombinacja dwóch niekorzystnych czynników: najdroższej od września 2008 roku ropy naftowej oraz względnie mocnego dolara, za którego płacimy niespełna 2,90 zł (czyli o 0,90 zł więcej niż latem 2008 roku).

» Wydatków nigdy nie brakuje, skąd wziąć gotówkę?

W rezultacie koszt zakupu surowca ponoszony przez polskie rafinerie jest tylko o 19 złotych na baryłce niższy niż w lipcu 2008 roku, gdy 159 litrów czarnego złota kosztowało rekordowe 309 złotych. Każde 50 złotych wzrostu cen ropy przekłada się na około 20-groszową podwyżkę detalicznych cen benzyny. Czyli przy obecnym kursie dolara (ok. 2,88 zł) cenę pięciu złotych za litr powinniśmy osiągnąć przy ropie po 106 dol. za baryłkę.


Źródło: Bankier.pl

Jak bronić portfela przed drogą ropą

Drożejąca ropa i galopujące ceny paliw mają negatywny wpływ na całą gospodarkę, zwiększając koszty produkcji i transportu. Generują w ten sposób presję inflacyjną, prowadząc do wzrostu stóp procentowych i hamując wzrost gospodarczy. Jednakże dla kierowców-konsumentów droższa benzyna to przede wszystkim wyższe wydatki przy dystrybutorach i konieczność ograniczenia konsumpcji innych dóbr. Jeśli rocznie przejeżdżamy 15 tysięcy kilometrów autem spalającym przeciętnie 8 litrów benzyny na 100 km, to przy obecnych cenach wydamy niemal sześć tysięcy złotych (1200 litrów po 4,91 zł każdy). W tym przykładzie wzrost cen paliwa o 10 groszy na litrze (czyli „tylko” o 2%) oznaczałby wzrost wydatków o 120 złotych rocznie.

Pierwszą metodą obrony jest tankowanie na tych stacjach, które oferują niższe ceny. Różnice nawet w jednym mieście mogą sięgać 20 groszy na litrze. Istotne rozbieżności panują też pomiędzy poszczególnymi regionami Polski. W pierwszym tygodniu stycznia średnia cena Pb95 w województwie śląskim wynosiła 4,85 zł, podczas gdy w warmińsko-mazurskim sięgała aż 4,97 zł. To 12 groszy różnicy. Podobną rozpiętość cen zaobserwowano w przypadku oleju napędowego.

Gdy już nawet ceny na tańszych stacjach okażą się za wysokie, trzeba po prostu zacząć mniej jeździć. Łatwo to napisać, lecz trudniej zrealizować. Ale przecież nie wszędzie i nie zawsze musimy się przemieszczać za pomocą własnych czterech kółek. Na krótkie dystanse (do 2 km) uruchamianie samochodu często jest nieopłacalne i bardzo kosztowne (nierozgrzany silnik pali więcej). Kosztem kilkunastu minut fatygi oszczędzamy prawie złotówkę na każdej takiej decyzji. W skali roku może uskładać się z tego nawet 100-200 złotych oszczędności. W miesiącach letnich bardziej oszczędną (i czasem nawet szybszą) alternatywą dla samochodu staje się rower, który pozwala pokonać odległość 10 kilometrów w około pół godziny. W dużym i zakorkowanym mieście taki czas osiągnięty w godzinie szczytu bywa nie lada wyczynem. Można też umówić się z sąsiadem lub kolegą z pracy na wspólne dojazdy do miejsca zatrudnienia, co pozwoli podzielić koszty transportu na dwie lub więcej osób.

Finansowy hegding konsumenta

Stara zasada polityki głosi, że jeśli nie możesz kogoś pokonać, to należy się do niego przyłączyć. Żaden z nas nie ma szans wygrać z rynkiem (i podatkami) i doprowadzić do spadku cen paliw. Ale na wzroście kosztów paliwa można przecież zarobić. Pewną formą zabezpieczenia naszej kieszeni przed drożejącą benzyną jest kupno akcji dużego koncernu naftowo-paliwowego, który kontroluje cały łańcuch dostaw: od wydobycia surowca po sprzedaż detaliczną gotowego paliwa. Zawodowy inwestor powiedziałby, że kierowca dysponujący krótką pozycją na rynku paliwowym powinien zabezpieczyć się (ang. hedging), otwierając długą pozycję z ekspozycją na ceny ropy lub produktów naftowych.

Warszawska Giełda Papierów Wartościowych niestety nie oferuje instrumentów pozwalających na takie zabezpieczenie. W tym celu musimy udać się na parkiety Londynu lub Nowego Jorku i za pośrednictwem rachunku maklerskiego nabyć akcje coraz bardziej rentownej kompanii naftowej. Wybór jest dość szeroki i w zależności od własnych analiz i aktualnych warunków rynkowych mamy do wyboru takich gigantów, jak amerykańskie Exxon Mobile i Chevron, brytyjski BP, brytyjsko-holenderski Royal-Dutch Shell, francuski Total czy norweski Statoil.


Przeczytaj inne teksty tego autora

Przeanalizujmy ten pierwszy koncern, który przez ostatnie lata był niezawodną maszynką do zarabiania pieniędzy. Tylko w trzecim kwartale Exxon Mobile zarobił dla swoich akcjonariuszy 7,35 miliarda dolarów, czyli 1,44 dol. na każdą akcję. Od początku września notowania EM poszły w górę o 29% i 18 stycznia jedna akcja Exxona kosztowała 78,71 dolarów (czyli ok. 226 złotych). Koncern co kwartał wypłaca swoim udziałowcom dywidendę: ostatnia płatność miała miejsce 10 grudnia i wyniosła 44 centy na każdą akcję.

Roczna dywidenda przysługująca posiadaczowi jednej akcji Exxon Mobile


Źródło: www.exxonmobil.com/corporate/investor_dividend.aspx

Jeśli więc zakładamy, że w 2011 roku kurs ropy wzrośnie o kolejne 10% i ceny benzyny sięgną 5,42 zł, to nasze roczne wydatki na paliwo zwiększą się o 612 złotych. Aby zrekompensować sobie rosnące koszty tankowania, musielibyśmy uzyskać z naszej inwestycji 213 dolarów zysku (zakładamy stabilny kurs USD/PLN). W okresie od września do stycznia zarówno ceny ropy, jak i notowania Exxon Mobile wzrosły dokładnie o 29%. Można więc założyć, że również w przyszłości wycena tej spółki będzie rosła w podobnym tempie, co kurs ropy. Dość ostrożnie możemy przyjąć, że EM wypłaci nam 1,60 dolara dywidendy na każdą akcję. Tak więc, aby uzyskać 213 dol. zwrotu z tej inwestycji, potrzebujemy 23 akcji Exxona. Przy obecnych cenach wiązałoby się to z kosztem 1.810 dolarów, czyli 5.195 złotych. To wydatek niższy od przytoczonych w przykładzie rocznych nakładów na benzynę, a zapewnia nam zabezpieczenie także na przyszłe lata i ponadto jest formą dość bezpiecznej inwestycji kapitałowej.

Niemniej jednak każda inwestycja wiąże się z ryzykiem. Gwałtowny spadek cen ropy pociągnąłby za sobą przecenę koncernów naftowych i obniżyłby ich zyski. W takim przypadku nasze zabezpieczenie straciłoby na wartości, co jednak odbilibyśmy sobie niższymi wydatkami przy dystrybutorach. To właśnie jest istota naszej inwestycji, której celem nie jest zysk, lecz jedynie zrekompensowanie strat ponoszonych na drożejącej ropie.

Źródło: Bankier.pl