Barack Obama zaskoczył rynki, przedstawiając program zakładający wydanie nie 300 a 450 mld dolarów. To powinno wywołać silne wzrosty na giełdach. Problem w tym, że potrzebuje zgody Kongresu.
Plan podobny do poprzednich, bo cóż tu można nowego wymyślić. Ulgi podatkowe, obniżenie składek, inwestycje w infrastrukturę. Zaskoczeniem jest kwota, która ma zostać przeznaczona główne na poprawę sytuacji na rynku pracy. Okazała się o połowę wyższa, niż się spodziewano.
Dla rynków taka informacja powinna stać się potężnym impulsem do wzrostów. Ale dziś rano, gdy propozycja Obamy była już znana, na żadnym rynku pozytywnej reakcji nie było widać. Kontrakty terminowe na amerykańskie indeksy szły w górę po 0,1-0,2 proc., wskazując bardziej na powściągliwość, niż euforię. Na giełdach azjatyckich przeważały spadki. Na godzinę przed końcem sesji Nikkei zniżkował o 0,7 proc., a w Szanghaju i Hong Kongu indeksy traciły po 0,4 proc. Propozycję Obamy ledwie dostrzegły też rynki surowcowe. Notowania ropy naftowej rosły rano o 0,5 proc., podobnej skali zwyżkę zaliczały kontrakty na miedź.
Może w ciągu dnia rynki się rozkręcą i zaczną reagować na amerykański plan z większym entuzjazmem. Gwarancji jednak nie ma. Jego ogłoszenie można rozpatrywać w dwóch aspektach. W tym najbardziej ogólnym, stanowi on sygnał, że rządy także innych państw mogą być zdeterminowane do podejmowania energicznych działań zmierzających do pobudzania słabnących gospodarek. I to mimo konieczności zaciskania pasa i ograniczania zadłużenia. Jeśli inwestorzy spojrzą na sprawę w tak szerokim kontekście, można by liczyć nawet na początek jesiennej hossy na giełdach. Tym bardziej, że i władze monetarne wielu krajów zaczynają się zastanawiać, jak z niedawnego zaostrzania polityki pieniężnej płynnie przejść do ponownego jej luzowania.
Drugi aspekt planu, całkiem konkretny i jednostkowy wiąże się z tym, że musi on zostać zatwierdzony przez Kongres. A jeśli przypomnimy sobie niedawne targi związane z podwyższeniem limitu zadłużenia, trudno być optymistą, że w przypadku obecnej propozycji Obamy będzie lepiej. Można się obawiać, że będzie gorzej. Być może dużo gorzej. I prawdopodobnie rynki to czują. Możliwe więc, że dziś euforii na nich dziś nie zobaczymy.
Czwartkowa sesja na Wall Street z oczywistych względów nie będzie stanowiła dla inwestorów żadnego na dziś natchnienia. Trzeba więc tylko wspomnieć, że była dość chimeryczna. W pierwszej jej części inwestorzy nie mogli się zdecydować, co robić, więc indeksy migrowały raz nieco poniżej środowego zamknięcia, raz powyżej niego. W drugiej odsłonie wyraźnie widoczna była przewaga niedźwiedzi. Inwestorów rozczarowało chyba wystąpienie Bena Bernanke, który ostatnio nie ma zbyt wiele do powiedzenia i jeszcze mniej możliwości do zrobienia czegokolwiek dobrego dla poprawienia dość trudnej sytuacji.
Źródło: Open Finance