„Banki prześcigają się w oferowaniu kredytu zaklętego w plastik. Wydaje się czasami, że już łatwiej karty zdobyć nie można. Wystarczy podpisać umowę i odebrać kartę. Coraz mniej skomplikowane są również procedury przeniesienia karty kredytowej do innego banku. Standardem jest, że bank, który decyduje się na przejęcie klienta, gwarantuje przyznanie limitu w takiej samej wysokości i dorzuca od siebie dodatkowy bonus – nawet do 30 proc.”, czytamy w gazecie.
„W przypadku kart kredytowych często posługujemy się pojęciem ‚grace period’, które oznacza okres kredytowania bez odsetek. Przysługuje on posiadaczowi karty, jeśli w momencie rozpoczęcia okresu rozliczeniowego nie miał na karcie żadnego zadłużenia oraz spłacił całe zadłużenie powstałe w danym okresie rozliczeniowym najpóźniej w momencie wyznaczonym przez bank – najczęściej pomiędzy 50. a 60. dniem od rozpoczęcia okresu rozliczeniowego.”, informuje „Dziennik”.
„W przypadku kredytów konsumpcyjnych często posługujemy się pojęciem rzeczywistego oprocentowania. Daje ono bowiem obraz pełnych kosztów kredytu, na który poza oprocentowaniem i sposobem jego kapitalizacji składają się także opłaty i prowizje. W przypadku karty kredytowej posługiwanie się oprocentowaniem rzeczywistym nie ma sensu. Konstrukcja kredytu na karcie i sposób jego spłaty jest zbliżona bowiem do tzw. linii kredytowych, w przypadku których oprocentowanie nominalne jest zgodne z rzeczywistym (nie licząc opłat i prowizji bankowych).”, podaje gazeta.
„Wybierając kartę, warto unikać banków, które pobierają nieracjonalnie wysokie odsetki, bo w nich przeważnie także inne opłaty i prowizje wyznaczone zostały na bardzo wysokim poziomie.”, radzi „Dziennik”.
Polacy nadal chetnie decydują się na karty kredytowe. Uzyskanie „kredytówki” jest dziś o wiele prostsze niż jeszcze kilka lat temu. Niektóre instytucje wydają tego typu karty osobom, które osiągają dochody na poziomie 500-700 zł. Kredyt w karcie kredytowej jest niestety drogi – jego maksymalne oprocentowanie może sięgać nawet 30 proc.
Więcej na ten temat w „Dzienniku”.
Na podstawie: Joanna Zielewska