Kiedy pęknie miedziana bańka?

Rosnące giełdowe zapasy miedzi przy coraz wyższych cenach czerwonego metalu skłaniają do postawienia powyższych pytań. Jeśli w ciągu najbliższych tygodni nie pojawią się nowi kupcy na realny metal, to kurs kontraktów terminowych może odnotować dotkliwy spadek.

Od początku roku miedź budzi coraz większe emocje inwestorów. Nie ma się czemu dziwić, ponieważ surowiec ten wytrwałym i odważnym graczom od stycznia dał zarobić aż 110,5% – w ciągu dziewięciu miesięcy można więc było podwoić swój kapitał. Jednak o ile w pierwszym półroczu zwyżka cen miała mocne uzasadnienie w fundamentalnym bilansie popytu i podaży (choć zdaniem części analityków wzrost i tak był przesadzony), to od lipca ta „miedziana hossa” nabrała wybitnie spekulacyjnego charakteru. Otóż dalsze wzrosty wynikały jedynie z wiary inwestorów, iż nadchodzące (lecz jeszcze niezbyt widoczne) ożywienie gospodarcze doprowadzi do gwałtownego wzrostu zapotrzebowania na miedź.

Jednak tak wcale nie musi się stać, a codzienne raporty o stanie zapasów publikowane przez Londyńską Giełdę Metali zwiększają ryzyko zanegowania tego scenariusza i tym samym odwrócenia trwającego od grudnia 2008 roku wzrostowego trendu na rynku miedzi. Otóż od połowy lipca giełdowe zapasy miedzi zgromadzone w magazynach monitorowanych przez LME wzrosły o 22,8% i 8. września osiągnęły poziom 315.550 ton. Do tego należy jeszcze dodać 87,1 tys. ton w składach w Szanghaju (to najwięcej od dwóch lat) oraz 53,5 tys. na giełdzie nowojorskiej.

Wykres1

Źródło: dane London Metal Exchange. Opracowanie własne.

Powyższy wykres dobitnie pokazuje, jak w ciągu ostatnich kilku tygodni notowania miedzi oderwały się od zapotrzebowania zgłaszanego na realny metal. Inwestorzy zdają się na razie nie zważać na rosnące zapasy, będąc zapatrzeni w miraż nadchodzącego podobno boomu. Mało kto chce też pamiętać, że wiosenny spadek zapasów był w przeważającej mierze efektem zakupów dokonywanych przez Chińczyków, którzy tylko na potrzeby zwiększenia państwowych rezerw strategicznych sprowadzili ok. 300-400 tys. ton czerwonego metalu. Chiński import rafinowanej miedzi, który w czerwcu osiągnął rekordową wartość blisko 379 tys. ton, w lipcu był już wyraźnie niższy (sierpniowe dane jeszcze nie są dostępne). Również malejący Baltic Dry Index (indeks mierzący światowe ceny frachtu towarów masowych) sugeruje dalszy spadek zapotrzebowania na surowce.

Wykres2

Źródło: dane London Metal Exchange. Opracowanie własne.

Rosnące zapasy jak na razie nie wydają się być efektem wzrostu podaży. Powyższy wykres wyraźnie sugeruje, że za wyższy stan zapasów odpowiada słaby popyt. O ile jeszcze w maju i kwietniu każdego dnia z magazynów LME odbierano przynajmniej 50 tys. ton miedzi, to w lipcu i sierpniu wartość ta oscylowała wokół 10 tys. ton. W ten sposób odsetek zapasów przeznaczonych do wydania spadł z 20% do niespełna 3%. Dla porównania w czasie zimowego apogeum recesji w przemyśle wskaźnik ten był tylko nieznacznie niższy i nie przekraczał 2%.

Można więc postawić tezę, że w pierwszej połowie roku przemysł (zwłaszcza chiński) skorzystał z relatywnie niskich cen i zaopatrzył się w surowiec potrzebny do końca roku. Z kolei cena rzędu 6.000$ za tonę mogła zachęcić wiele hut do uruchomienia nierentownej jeszcze wiosną produkcji, co wkrótce może przełożyć się na większą podaż rafinowanego metalu. Wyższe ceny oznaczają też zwiększoną podaż miedzianego złomu, stanowiący podstawowy substytut dla rafinowanej miedzi.

Tymczasem na giełdach towarowych popyt na miedziowe kontrakty wciąż ma się dobrze i utrzymuje cenę metalu tuż poniżej tegorocznego szczytu znajdującego się na wysokości 6.540$, co daje stopę zwrotu rzędu 6,3% za ostatnie 30 dni. Po części wynika to ze słabości dolara – licząc w euro ceny wzrosły tylko o 4,6%, zaś po przeliczeniu na  polską walutę kurs miedzi od blisko miesiąca praktycznie stoi w miejscu.

W ten sposób rosnące zapasy i słaby popyt na realny metal stanowią kolejny argument przemawiający za silniejszą korektą na rynku miedzi. Największą niewiadomą pozostaje zasięg oczekiwanych spadków. Choć powrót do cen z początku roku wydaje się nieprawdopodobny, to jednak obniżka cen nawet rzędu 20-30% nie powinna być zaskoczeniem dla uczestników rynku.
Źródło: Bankier.pl