Kombinat robotniczy im. Goldmana i Sachsa

Nowojorskie banki inwestycyjne założone przez klasycznych kapitalistów w ostatnich latach stały się urzeczywistnieniem marzeń Marksa i Lenina. Obecnie „robotnicy” pracujący na Wall Street są lepiej wynagradzani niż inwestorzy, którzy ich zatrudniają. Najlepszym przykładem są najnowsze wyniki banku Goldman Sachs.

Na początek tego tekstu przytoczmy suche liczby z raportu kwartalnego Goldman Sachs. W pierwszym kwartale roku 2010 bank ten uzyskał przychody w kwocie 12,76 mld dolarów. Z czego 5,5 miliarda dolarów pochłonęły koszty pensji, bonusów i nagród dla pracowników. Akcjonariuszom do podziału zostało raptem 3,46 mld $, z czego większość w postaci dywidendy zgarnęli posiadacze papierów uprzywilejowanych.

W ten sposób Goldman Sachs 43% swoich przychodów oddał własnym pracownikom, którzy dzień w dzień wykonują „robotę Boga” (jak niedawno wypalił prezes Lloyd Blenkfein) i w pocie czoła budują amerykański wzrost gospodarczy (to z kolei cytat z internetowej witryny Goldmana). Takim ludziom przecież należy się godne wynagrodzenie – w końcu boskie obowiązki nie są lekkie! Przeszło 33 tysiące pracowników GS z mozołem handluje akcjami, obligacjami i różnej maści derywatami tylko po to, abyśmy my, biedni zjadacze chleba, mieli co do garnka włożyć. Średnio w pierwszym kwartale każdy zatrudniony u Goldmana zarobił 55,4 tysiąca dolarów.

Swoje dostał też amerykański budżet – Goldman Sachs przyznaje, że efektywna stawka podatkowa wyniosła 33%, co daje kwotę 1,15 mld $. W końcu nieprzypadkowo prezesi GS na emeryturze dorabiają na stanowisku sekretarza skarbu Stanów Zjednoczonych. I tak jak Hank Paulson dzielnie bronią tam interesów swojej macierzystej korporacji.

Struktura kosztów takich korporacji jak Goldman Sachs pokazuje, że coś takiego jak „kapitalizm” na Wall Street jest już tylko historią. Współczesne banki a także korporacje niefinansowe coraz częściej działają jak samozadowalająca się machina biurokratyczna i coraz rzadziej w swoich decyzjach reprezentują interesy swych właścicieli. Ci ostatni z kolei mają to, na co zasłużyli – rozproszony akcjonariat globalnych koncernów nie jest w stanie przeciwstawić się ich wszechwładnym zarządom, w których ręce powierzyli własne (choć częściej cudze) pieniądze.

Źródło: PR News