Wzrost cen konsumenckich w Polsce na koniec 2010 roku wyniósł 3,1%. Inflacja na tym poziomie, w skali roku, spowodowana była głównie zwyżkami cen żywności oraz wzrostem kosztów zależnych w dużym stopniu od cen surowców energetycznych (wzrost opłat związanych z mieszkaniem, wzrost kosztów transportu).
Polityka pieniężna kraju takiego jak Polska ma znikomy wpływ na kursy produktów rolnych i energii, które kształtują się na rynkach światowych. Jak wiadomo ceny surowców poszybowały w górę w drugiej połowie ubiegłego roku. Mimo tego potencjalnie małego wpływu krajowej polityki monetarnej na główne przyczyny wzrostu cen, należy zakładać, że RPP zdecyduje się na podwyżki stóp procentowych już styczniu. Radę skłonią do tego obawy, że ewentualne wystąpienie tzw. „efektu drugiej rundy”, może zwiększyć dynamikę wzrostu inflacji, która już teraz, w szybkim tempie, zbliża się do górnej granicy celu NBP.
Rynki już od dłuższego czasu oczekują na rozpoczęcie procesu zaostrzania polityki pieniężnej. W ostatnich miesiącach wyraźnie rosły rentowności obligacji oraz koszt pieniądza na rynku międzybankowym. WIBOR 3M od października zwyżkował o kilkanaście punktów bazowych (1 pb = 1/100 punktu procentowego). Kontrakty FRA (kontrakty terminowe na przyszłą wysokość stopy procentowej) tylko od początku roku zwyżkowały o około 30 pb i ich obecne notowania zwiastują przynajmniej 2 podwyżki stóp, o 25 punktów bazowych każda, w okresie najbliższych trzech miesięcy. Wyższe stopy oznaczać będą wzrost kosztu obsługi kredytów złotowych. Oczekiwania na podwyżkę stóp wpłynęły natomiast korzystnie na wysokość raty płaconej przez posiadaczy kredytów walutowych, ponieważ doprowadziły do wyraźnego wzmocnienia notowań polskiej waluty.
Do negatywnych zaskoczeń przyzwyczaił już nas amerykański rynek nieruchomości. Indeks odzwierciedlający zmiany liczby wniosków o kredyt hipoteczny w USA wzrósł, ale odbyło się to głównie dzięki aplikacjom o refinansowanie istniejącego już zadłużenia. Natomiast liczba wniosków o kredyt przeznaczony bezpośrednio na zakup lokum mocno spadła. Rynkowi nieruchomości wciąż trudno odbić się po kryzysie. Chwilowo pomogły ulgi podatkowe dla nabywców pierwszych w swoim życiu domów, ale po ich wygaśnięciu w kwietniu ubiegłego roku, wyraźnie spada aktywność deweloperów oraz ceny mieszkań i domów. Kontynuowanie spadku cen nieruchomości może okazać się dosyć poważnym zagrożeniem dla trwałości ożywienia obserwowanego obecnie w amerykańskiej gospodarce. W bieżącym tygodniu będziemy mogli zapoznać się z kilkoma ważnymi wskaźnikami obrazującymi kondycję amerykańskiego rynku nieruchomości. Opublikowana zostanie ilość wydanych pozwoleń na budowę, rozpoczętych budów oraz dane na temat sprzedaży domów na rynku wtórnym. Wszystkie te dane dotyczyć będą grudnia ubiegłego roku.
Mocno i ponad oczekiwania wzrosła liczba nowych wniosków o zasiłek dla bezrobotnych dla USA. Ostatnio obserwacja wyraźnego trendu spadkowego tej zmiennej dawała nadzieję na poprawę sytuacji na rynku pracy w USA, mimo, że niedawno opublikowany oficjalny raport o zatrudnieniu nieco rozczarował. Zeszłotygodniowy odczyt może jednak zachwiać wiarę w tego typu konkluzje, ale trzeba wziąć pod uwagę, że przyrost liczby wnioskujących o zasiłek wynikać mógł w dużym stopniu z jednorazowego i niepowtarzalnego w najbliższym czasie czynnika, jakim mogło być nagromadzenia się odwlekanych aplikacji. Po pierwsze, z wielu powodów, niektórym nowym bezrobotnym opłacało się poczekać ze złożeniem wniosku do rozpoczęcia nowego roku. Po drugie, nie bez znaczenia były też zaległości w obsłudze administracyjnej, które narosły podczas krótszych świątecznych tygodni. Dlatego też dla oceny, czy doszło do ewentualnej zmiany trendu, czy też było to jednorazowe wahnięcie, szczególnie ważna będzie publikacja tego wskaźnika w najbliższy czwartek.
Największa gospodarka świata wciąż jednak znajduje się w fazie ożywienia. Nadzieję na to, że wzrost zatrudnienia w USA nabierze trwałego charakteru dały piątkowe dane o dynamice produkcji przemysłowej. Okazała się ona wzrastać bardziej dynamicznie niż tego oczekiwali analitycy. Optymizm może schłodzić jedynie fakt, że dużą część tego skoku odpowiadały przedsiębiorstwa użyteczności publicznej, które zwiększały produkcję z powodu bardziej srogiej niż zazwyczaj zimy. Sprzedaż detaliczna była z kolei niższa niż oczekiwania rynku, ale i tak można dostrzec tutaj umiarkowany, zdrowy trend wzrostowy. Inflacja była wyższa niż oczekiwania. Porównanie z inflacją bazową, czyli wskaźnikiem nieuwzględniającym cen żywności i energii, skłania do wniosków, że za nieco szybszy wzrost cen odpowiada głównie drożejąca ropa. Sam wzrost gospodarki nie jest jeszcze inflacjogenny. Luźna polityka monetarna także nie przekłada się jeszcze na wzrost cen ponieważ wciąż na niskim poziomie pozostaje stopień wykorzystania zdolności produkcyjnych w USA.
Trendy
Indeks akcji pięciuset największych spółek notowanych na giełdzie w Nowym Jorku wzrósł siódmy tydzień z rzędu. Jest to najdłuższa seria tygodniowych wzrostów od maja 2007 roku. Inwestorzy oczekują dobrych wyników za czwarty kwartał 2010. Sezon publikacji właśnie się rozpoczął. Rezultaty finansowe sześciu na siedem przedsiębiorstw, które do tej pory ujawniły swoje raporty, były lepsze od oczekiwań analityków. JPMorgan Chase opublikował rekordowy zysk kwartalny. Tak długa seria aprecjacji cen akcji potwierdza trend wzrostowy, ale powoduje też znaczne wykupienie rynku i powinna w najbliższym czasie zaowocować korektą techniczną. Dlatego też uważam, że mocne spadki na Wall Street w bieżącym tygodniu są wysoce prawdopodobne.
Lepsze nastawienie inwestorów do finansów państw peryferyjnych strefy euro przełożyło się na zanegowanie pierwszego niepokojącego sygnału technicznego, jakim było przebicie od góry wzrostowej linii trendu na głównym indeksie GPW. Po silnych spadkach w ubiegły poniedziałek, akcje szybko i z naddatkiem odrobiły straty. Nawet w czasie największych spadków, indeksom daleko było jeszcze do najważniejszych poziomów wsparcia. Nadal więc, także na warszawskiej giełdzie obowiązuje trend wzrostowy. Indeks mniejszych spółek, sWIG80, wyraźnie odrabiał zaległości z 2010 roku. Od początku roku zyskał już 2,8%, podczas gdy indeks największych spółek WIG20 stracił 1,4%. Możliwość wystąpienia korekty w USA oraz wciąż niepewna sytuacja na froncie kryzysu fiskalnego strefy euro może najbliższym czasie nadal skutkować relatywnie większą słabością firm o największej kapitalizacji, na których notowania duży wpływ mają inwestorzy zagraniczni.
Ryzyko
Miniony tydzień przyniósł bardzo silny spadek rentowności długu państw peryferyjnych strefy euro oraz notowań instrumentów zabezpieczających przed niewypłacalnością tych krajów. Tak dynamiczny zwrot akcji miał wiele powodów. Po pierwsze chęć zakupu obligacji emitowanych w ramach Europejskiego Funduszu Stabilności Finansowej zadeklarowała Japonia. Wcześniej zamiar kupowania długu Hiszpanii zapowiadały Chiny i inwestorzy uznali chyba, że niewykluczone są kolejne tego typu deklaracje innych państw dysponujących nadwyżkami w bilansie handlowym i dużymi rezerwami walutowymi. Po drugie kanclerz Niemiec Angela Merkel, zapowiedziała że kraj, któremu przewodzi zrobi wszystko co będzie konieczne, aby powstrzymać kryzys strefy euro (warto wspomnieć, że zaowocowało to stosunkowo silnym wzrostem rentowności niemieckich obligacji). Po trzecie, sami inwestorzy wykazali duże zaufanie do finansów Portugalii, Hiszpanii i Włoch zgłaszając duży popyt na obligacje emitowane w ubiegłym tygodniu przez te kraje.
Czy ten, dosyć nieoczekiwany, wzrost zaufania oznacza początek końca kryzysu fiskalnego w strefie euro? Niestety wiele wciąż wskazuje na to, że była to tylko „techniczna korekta” typowa dla okresów, gdy znacząca większość uczestników rynku zaczyna mieć identyczne poglądy. Dwa tygodnie temu przekonania o nieuchronnej silnej eskalacji kryzysu były już bardzo powszechne. Takie momenty są najlepsze aby działający z wyprzedzeniem inwestorzy mogli zamknąć otworzone sporo wcześniej krótkie pozycje na europejski dług. Trudno jednak wyobrazić sobie, że czynniki, które w ubiegłym tygodniu uspokoiły rynki, pomogą w rozwiązaniu problemu w długim okresie. W krótkim, może nawet w średnim okresie rozwiązują one problem braku płynności tych państw. W żadnym razie nie rozwiązują problemu wciąż wzrastającego zadłużenia i wciąż wysokich kosztów jego obsługi.
W piątek przedstawiciel MFW stwierdził, że Unia Europejska ma jeszcze wiele do zrobienia, aby na stałe pozbawić inwestorów sceptycyzmu odnośnie długoterminowej wypłacalności państw peryferyjnych strefy euro. Również wpływowy tygodnik The Economist w najnowszym numerze wyraźnie wskazuje, że restrukturyzacja długu wydaje się być nieuchronna. Z obliczeń analityków tego magazynu wynika, że wysokość długu Grecji, Irlandii i Portugalii, mimo wprowadzanych tam reform, ustabilizuje się dopiero w 2015 rok i osiągnie wtedy wysokość odpowiednio 165%, 125% i 100% w stosunku do PKB. Wielkości na tym poziomie, przy dużym udziale kapitału zagranicznego w finansowaniu i wysokich kosztach obsługi długu, zdaniem The Economist, niemal gwarantują konieczność restrukturyzacji. Tygodnik rekomenduje, że lepiej będzie jej dokonać jak najszybciej. Ryzyko kolejnej fali eskalacji kryzysu jest wciąż wysoce prawdopodobne.
Źródło: Expander