Kredyty pod kontrolą

Banki coraz skuteczniej kontrolują, czy klienci spłacają terminowo raty kredytu. Jeśli pieniądze nie przychodzą na czas, natychmiast interweniują. Na przykład Citibank Handlowy przypomina klientom o zaległościach już po jednym dniu opóźnienia. Pracownik banku grzecznie pyta, czy rata została wpłacona. Jeśli tak, to kiedy i w jakim banku. Zastrzega także, że zadzwoni ponownie, jeżeli pieniądze nie wpłyną. Podczas kolejnej rozmowy interweniujący pracownik jest bardziej stanowczy.

Klienci ING Banku Śląskiego mogą spodziewać się telefonu nawet w weekend, jeżeli przekroczą przyznany im limit na koncie. – Są banki, które wysyłają esemesy do swoich klientów jeszcze przed terminem wpłaty raty. Po prostu o niej przypominają – mówi Grażyna Tadrzak, kierownik zespołu windykacji w Raiffeisen Banku.

Wiele osób nie reaguje na działania banku i nadal nie płaci rat kredytu. Dlatego coraz więcej banków decyduje się na wynajęcie firm windykacyjnych lub wyspecjalizowanych kancelarii prawnych. Deutsche Bank PBC przekazuje „trudne” kredyty firmom zewnętrznym, kiedy zaległość w spłacie wynosi 60 – 70 dni. Raiffeisen Bank robi to po 90 dniach, a Bank Zachodni WBK dopiero po 200 dniach.

Jak podaje „Rzeczpospolita” im dług jest bardziej „przeterminowany”, tym opłata dla firmy windykacyjnej większa. Jeśli zaległość wynosi dwa, trzy miesiące, to za jej odzyskanie bank zapłaci kilka procent wartości wierzytelności. Gdy zobowiązania nie są spłacane na przykład od ponad 200 dni, firma windykacyjna za ich odzyskanie może wziąć nawet 20 – 30 proc.ich wartości. Czasami banki sprzedają niespłacane kredyty spółkom zewnętrznym. W takim przypadku cena wynosi od kilku do kilkunastu procent wartości kredytu i jest uzależniona od tego, jak długo klient nie płaci rat.

Bankowcy zapowiadają, że ich współpraca z firmami windykacyjnymi jeszcze się zacieśni. Zastrzegają przy tym, że na pewno nie stanie się tak, że zewnętrzna firma będzie w pełni odpowiadała za odzyskiwanie długów. Banki nie chcą uzależniać się od firm windykacyjnych – czytamy w „Rzeczpospolitej”.