Dzięki takiemu rozwiązaniu przedsiębiorca może uchronić swój majątek przed natychmiastowym zajęciem w razie wysunięcia wątpliwych roszczeń przez fiskusa. Na prowizji za udzieloną gwarancję zarabia bank, a fiskus otrzymuje pewność, że jeśli wygra w sądzie proces to dostanie swoje pieniądze.
„Gazeta” wyjaśnia, że chodzi o to, by jak najmniej było takich scenariuszy: urzędnicy skarbowi podczas kontroli wykrywają nieprawidłowości, wydają decyzję nakazującą zapłacić zaległe podatki. Jednocześnie blokują firmowe konto, zajmują majątek. Firma traci płynność finansową, odwołuje się od decyzji, jednak zanim sprawa się kończy, przedsiębiorca bankrutuje. Nawet jeśli wygra w sądzie, odzyskana od fiskusa suma wchodzi już tylko do masy upadłościowej.
Jak ustaliła „Gazeta”, banki prawie w ogóle nie wystawiają gwarancji bankowych, ponieważ nie interesują się nimi przedsiębiorcy. Dlaczego? – Powiedzmy sobie szczerze, takiej gwarancji nie można uzyskać zbyt łatwo, trzeba dostarczyć mnóstwo dokumentów wymaganych przez ustawę. Poza tym mało który przedsiębiorca w ogóle wie o takiej możliwości – tłumaczy Piotr Gajdziński, rzecznik BZ WBK.
Jednak w nieoficjalnych rozmowach bankowcy wyliczają inne powody, dla których niechętnie oferują takie gwarancje. – Pracy przy nich dużo, zarobek taki sobie, a ryzyko niemałe, bo – jakkolwiek by na to patrzeć, robimy interesy z Ministerstwem Finansów. Skąd mamy mieć pewność, że za chwilę ktoś nie zmieni przepisów dotyczących gwarancji i nie zostawi nas na lodzie? – powiedział „Gazecie” przedstawiciel jednego z banków.