Metribank, czyli… bank na niby

„Internetowa strona Metribanku do złudzenia przypomina serwisy wielu banków. Jest sekcja dla klientów indywidualnych, dla firm, informacje o lokatach i kredytach. Jest tabela opłat i prowizji, a nawet zakładka Mertikonto i okienko logowania do ‚systemu Metrinet’. Jest wreszcie podany numer infolinii dla klientów. Niektóre zakładki są nieaktywne lub mają inną funkcję, niż wydaje się na pierwszy rzut oka (np. Metrinet to tylko skrzynka kontaktowa), ale niektóre działają doskonale, utwierdzając w przekonaniu, że trafiliśmy na strony banku.” – pisze dziennik.

„Mimo że strona internetowa i serwis obsługi telefonicznej Metribanku do złudzenia przypominają serwisy bankowe, to firma jest jedynie pośrednikiem finansowym. Większość jej produktów to kredyty i lokaty mBanku, Multibanku i BRE Banku. Tylko inaczej opakowane – jako Metrolokaty i Metrokredyty.” – czytamy w „Gazecie Wyborczej”.

„Moim zdaniem ta firma nie może używać nazwy kojarzącej się z bankiem. Prawo bankowe tego zabrania. Taka nazwa wprowadza klientów w błąd. Sądzę, że to temat dla Komisji Nadzoru Bankowego i prokuratora” – mówi „Gazecie” mecenas Jerzy Bańka ze Związku Banków Polskich. Tomasz Zabiegałowski, prezes firmy, zapewnia jednak dziennik, że nie łamie prawa. Słowo „bank” jest tylko częścią jednego z członów nazwy, która brzmi „Centrum Pośrednictwa Finansowego Metribank”. „Czy można np. zakazać używania słowa bankrut?” – pyta.

Więcej szczegółów w dzisiejszym wydaniu „Gazety Wyborczej”.