Między deflacją a nadzieją na zyski

Z Jarosławem Dąbrowskim, prezesem zarządu ,,Dąbrowski Finance”, rozmawia Stanisław Brzeg-Wieluński.

Typowym problemem japońskich banków lat 90. była deflacja, niska wewnętrzna konsumpcja, mała rentowność i swoisty brak ambicji, aby się stać globalnym graczem. Czy to pomogło, czy zaszkodziło im podczas światowego kryzysu gospodarczego z roku 2008?

– Paradoksalnie może im to pomóc – w tym sensie, że konsumenci japońscy nie byli ponad miarę zadłużeni. Przynajmniej jeden z elementów kłopotów, jakie się pojawiły w gospodarce amerykańskiej, czyli nadmierne zadłużenie konsumentów, nie jest wielkim problemem dla banków z Japonii. Nie wpływało to też na słabe wyniki gospodarki japońskiej na przełomie roku 2008 i 2009. Poprawa wyników gospodarczych była odczuwalna już od czwartego kwartału 2009 r. i te pozytywne tendencje wzmocniły się w pierwszym kwartale 2010 r. Gospodarka japońska jest bardzo silnie powiązana z amerykańską z uwagi na gigantyczny eksport, dlatego złe sygnały dochodzące z Ameryki Japończycy zauważyli już w połowie 2008 r. Najtrudniejszy był dla nich okres od trzeciego kwartału 2008 do końca 2009 r. Jest nadzieja, że sytuacja gospodarcza będzie się poprawiać.

Problemy lat 90. Japonii były związane ze złą sytuacją systemu bankowego, cierpiącego na stagnację po wielkim kryzysie nieruchomościowym lat 80. Niski wskaźnik PKB i koncentracja na rynkach wewnętrznych były tego konsekwencją. Tymczasem banki amerykańskie, francuskie, niemieckie i brytyjskie w tym samym czasie realizowały strategię globalnych graczy i dokonywały ekspansji na inne rynki. Właściwie poza bankiem Nomura, pozostałe banki japońskie koncentrowały się tylko na lokalnym rynku, co trochę wynikło z kultury tego kraju, ale bardziej z kłopotów sektora w latach 90. W tym sensie przegrały swoją szansę na globalny rozwój.

Rząd w Tokio chce zmusić banki do wydatków na infrastrukturę. Czy to dobry pomysł na walkę z bezrobociem i stagnacją w gospodarce? Czy takie odgórne pomysły na pobudzenie wewnętrznej konsumpcji mają szansę powodzenia u konserwatywnych Japończyków?

– Sądzę, że japoński system finansowy nadal podskórnie odczuwa problemy załamania lat 90. I to jest bardzo dobra lekcja dla Polski i UE. W tym sensie, że może pomóc w ocenie, jak szybko zacznie się podnosić gospodarka tych krajów europejskich, które były nadmiernie uzależnione od finansowania boomu w nieruchomościach. Chodzi o Irlandię, Hiszpanię, kraje bałtyckie, do pewnego stopnia również dotyczy to Wielkiej Brytanii oraz Danii. Problemy, jakie w latach 90. przeżywały banki japońskie, miały charakter systemowy i moralny. To później przełożyło się na konserwatywne podejście do wzrostu kredytów. Dlatego podobnie jak w Japonii, tak i w Europie banki nie będą teraz na siłę sprzedawać klientom kredytów konsumpcyjnych, kart kredytowych lub agresywnych kredytów hipotecznych.

Zaprenumeruj miesięcznik finansowy „Bank”

Mieszkańca Japonii trudno też zmusić do wydatków ponad odczuwane przez niego potrzeby. W Stanach Zjednoczonych, aby podtrzymać wzrost gospodarczy, postawiono na dość lekkomyślne wydawanie kart kredytowych, przyznawanie kredytów odnawialnych, łatwe kredyty hipoteczne – dziś wiemy, do czego to doprowadziło. Na początku XXI w. instytucje regulacyjne w Japonii wprowadziły mechanizmy, które nie dopuszczają do tego, aby kraj ten uległ nadmiernej presji kredytowej konsumpcji. Dodatkowo problemem jest bariera mentalna i bardzo silna samodyscyplina tamtejszego społeczeństwa. Paradoksalnie łatwiej zapewne byłoby sprowokować konsumentów do wydawania pieniędzy w Azji Południowo-Wschodniej, lub w Chinach niż w Japonii. Z jednej strony, w pierwszym kwartale 2010 r. sprzedaż konsumencka na Wyspach Japońskich rosła. I to jest pozytywny sygnał, świadczący o tym, że ludzie kupują dobra konsumpcyjne, przy tym wskaźnik zaufania konsumentów wynosi 40 proc. Z drugiej zaś, trudno jednak liczyć, że duże pakiety stymulacyjne zadziałają, skoro sektor publiczny jest bardzo zadłużony, zwłaszcza w stosunku do PKB.

Czyli, że pomysły, aby to roboty publiczne pobudziły gospodarkę są nierealne?

– Problemem jest to, skąd zdobyć na to pieniądze? Japonia to nie Chiny. Jeśli się ma 2,4 biliona dolarów rezerw wtórnych – to można sobie na to pozwolić. Wystarczy jednak porównać te dane z danymi makroekonomicznymi Japonii. To jest jeden z największych na świecie deficytów publicznych. Pytanie, gdzie jest granica dalszego zadłużania się…

Banki japońskie cechuje mała rentowność i nadmiar mocy produkcyjnych. Problemem jest pozyskiwanie kapitału zagranicznego. A może konsolidacja banków, taka jak Sumitomo Trust & Banking z Chuo Mitsui (łącznie mają kapitały szacowane na 58 mld jenów) jest pomysłem na odrodzenie finansów Japonii?

– Kolejny raz musimy wrócić do kryzysu lat 90. W Japonii podjęto próby reform, wprowadzając tzw. system konwojowy, to znaczy, że małe i średnie instytucje, które były w złym standingu finansowym przyłączano do takich banków, jak Mitsui, Tokio Mitsubishi Bank. W Polsce też to stosowała Hanna Gronkiewicz-Waltz, gdy była szefem banku centralnego, włączając bankowych słabeuszy do dużych banków. W Japonii to było za mało, bo zagrożone były także duże banki, które nie miały wystarczającej nadwyżki kapitału, aby ratować te małe. Z powodu japońskich regulacji i bezpieczeństwa systemu bankowego, zahibernowano na lata wiele problemów. A przecież nic tak nie porządkuje systemu, jak dobre bankructwo. W Japonii same konsolidacje banków niewiele dadzą. Dlatego najlepszym rozwiązaniem dla sektora bankowego byłoby jego zderegulowanie, otwarcie na świat. Tylko czy Japonia jest do tego gotowa? Moim zdaniem banki japońskie tak radykalnie się nie zmienią.

Czy Japończykom brakuje odwagi lub ambicji, aby stać się światowym graczem w usługach bankowych?

– Problemem jest wciąż zamknięcie na świat japońskiego systemu finansowego. To jest rynek kuszący dla inwestorów – bardzo duży rynek konsumencki, który nadal się rozwija, jest tam sporo lokalnych kapitałów i depozytów, duży przemysł, usługi i globalni gracze. Ale swoista autarkizacja japońskiego systemu bankowego ma wpływ na myślenie o globalizacji. W latach 80. i 90. nie było presji, aby szukać środków na zewnątrz. Tym bardziej że system bankowy był nastawiony na finansowanie na ogromną skalę nieruchomości, spekulacji na tym rynku, kredytów hipotecznych dla osób fizycznych i firm. W niewiele mniejszym stopniu finansowano przemysł i usługi. Wtedy nie było takiej konieczności, ale właśnie w latach 90. potrzebne były strategiczne decyzje, aby włączyć japońskie banki do procesów globalizacji. Bankowość japońska nie skorzystała z tej szansy, a potem już było za późno. Dlatego dziś można się spodziewać, że banki japońskie będą decydować się na globalne finansowanie obszarów produkcji, które są tradycyjnie przypisane Japonii, jak przemysł samochodowy i branże związane z wysoko rozwiniętą elektroniką. Zapewne instytucje finansowe Nipponu będą się starać wychodzić szerzej na rynki azjatyckie, ale chyba w skali globalnej, poza Nomura i do pewnego stopnia Tokyo-Mitsubishi Bank, trudno im będzie zbudować międzynarodową pozycję.

Ale teraz jest wyjątkowa okazja na kupowanie – prawie za bezcen – amerykańskich firm, co robią Pekin czy Arabia Saudyjska. Czemu tego nie robi Japonia?


– Trzeba mieć na to duże pieniądze – a pamiętajmy, jak duży deficyt budżetowy ma Japonia. Paradoksalnie dziś wielkie japońskie koncerny widzą, że ich rynek lokalny nie działa na miarę ich apetytów i oczekiwań wzrostu. Zwłaszcza że z powodu kryzysu Japończycy sporo stracili na eksporcie aut i elektronice. Może jednak właśnie to będzie punktem zwrotnym. W końcu potrzeba jest matką wynalazków!

Więcej w miesięczniku finansowym „Bank”

Zaprenumeruj „Bank”

Źródło: Miesięcznik Finansowy BANK