Mocny dolar nie sprzyja bykom

Schemat obowiązujący w ostatnim czasie był prosty. Gdy dolar tracił na wartości, indeksy giełdowe szły w górę. Kłopoty byków pojawiły się w maju, gdy amerykańska waluta zaczęła się umacniać.

Silna odwrotna współzależność kursu amerykańskiej waluty i koniunktury na giełdach jest zjawiskiem charakterystycznym dla niemal wszystkich dotychczasowych kryzysów finansowych i gospodarczych. Jego pochodzenie można najprościej wyjaśnić tym, że w niepewnych i burzliwych czasach inwestorzy uciekają od wszelkich ryzykownych inwestycji w kierunku gotówki lub obligacji.

Jeśli gotówka, to tylko w kolorze zielonym, a najbezpieczniejsze papiery skarbowe to amerykańskie obligacje. Było ono szczególnie mocno widoczne od połowy 2008 do marca 2009 roku. W czasie gdy S&P500, a wraz z nim niemal wszystkie indeksy na świecie, szedł w dół o niemal 60 proc., dolar zyskał wobec euro 25 proc. Zmiana kursu była jak na warunki rynku walutowego gigantyczna. I fakt, że to w Stanach Zjednoczonych wybuchł kryzys, który dopiero później szybko rozprzestrzenił się na pozostałe kraje, nie miał na to potężne umocnienie się „zielonego” żadnego wpływu. Z jednej strony działał stary stereotyp, z drugiej zaś przekonanie inwestorów, że Ameryka poradzi sobie z kłopotami lepiej niż jakikolwiek inny kraj.

Współzależność zmian indeksu S&P500 i kursu euro wobec dolara
 
Źródło: Stooq.pl.

Odreagowanie gwałtownej bessy na giełdach, rozpoczęte na początku marca 2009 roku, nie przypadkiem zbiegło się z początkiem tendencji osłabiania się dolara. W ciągu 12 miesięcy S&P500 poszedł w górę o prawie 80 proc. W tym samym czasie amerykańska waluta straciła wobec euro ponad 20 proc. Druga silna fala umocnienia dolara, trwająca od końca 2009 do połowy 2010 roku, co prawda giełdowej hossy nie przerwała, ale jej skutkiem były dwie silne korekty na rynkach akcji. Pierwsza, ze stycznia i lutego, kosztowała amerykańskie byki utratę ponad 8 proc. ich wcześniejszych zdobyczy.

Druga, znacznie poważniejsza, trwająca od kwietnia do lipca, uszczupliła portfele posiadaczy akcji o 16 proc. To umocnienie amerykańskiej waluty nie było dla giełd aż tak groźne prawdopodobnie dlatego, że w dużej mierze nie wynikało z siły dolara, lecz ze słabości euro, poturbowanego przez narastające kłopoty krajów PIIGS. Potwierdza tę tezę fakt, że umocnienie się indeksu dolara wyliczanego na podstawie koszyka walut, sięgnęło wówczas nieco ponad 13 proc., podczas gdy wobec euro aż 21 proc. Kolejne dziesięć miesięcy (od lipca 2010 roku do końca kwietnia 2011 roku) wzrostów na giełdach upływało także przy wtórze słabnącego dolara. Każdy wzrost jego wartości skutkował natychmiast spadkową korektą na giełdach (w sierpniu i listopadzie 2010 roku oraz w lutym-marcu 2011 roku).

Ostatni szczyt słabości dolara wobec euro wypadł 29 kwietnia 2011 roku. Dokładnie tę samą datę ma ostatni szczyt na wykresie S&P500. Od tego czasu S&P500 stracił 14 proc., zaś w najgorszym momencie zniżkował o 18 proc. I w tym czasie korekty spadkowej tendencji wyznaczane były przez przejściowe spadki wartości amerykańskiej waluty.

Na potencjalną siłę obecnej fali giełdowej dekoniunktury wskazywać może porównanie skali spadku indeksu S&P500, wynoszącego 14-18 proc. i skali umocnienia dolara, sięgającej jedynie 4,8 proc. Poprzedniej podobnie silnej korekcie na giełdach, trwającej od kwietnia do lipca ubiegłego roku, towarzyszyło umocnienie się amerykańskiej waluty o 13 proc., w ramach większej, sięgającej łącznie 21 proc., fali zwyżkowej dolara wobec euro. Giełdowe byki całą nadzieję na zakończenie przeceny powinny więc pokładać teraz w zakończeniu tendencji wzrostowej „zielonego”. Większość przesłanek przemawia jednak za jej kontynuacją. Jak widać dolarowi nie zaszkodziło w najmniejszym stopniu ani niedawne obniżenie ratingu Stanów Zjednoczonych, ani słabnąca coraz bardziej gospodarka. Przeciw euro działają wciąż budzące potężne napięcia problemy Grecji, Portugalii i Włoch oraz także kłopoty ze wzrostem gospodarczym.

W każdym razie dalsze umocnienie dolara będzie ciosem dla byków, a jedynym chyba czynnikiem zdolnym osłabić go wydaje się być Fed, ogłaszający kolejną rundę ilościowego luzowania polityki pieniężnej.

Źródło: Open Finance