Spadki sprowokowała sytuacja na rynkach światowych, choć tamtejsze indeksy traciły znacznie mniej, bo ok. 2%. Skala spadku w Warszawie nie powinna jednak dziwić realnie patrzących na sytuację na naszym parkiecie. Od dłuższego czasu mieliśmy do czynienia z korektą. Pojedyncze wzrostowe sesje – takie jak w miniony poniedziałek – były natychmiast wykorzystywane do zbywania papierów. Oznaczało to, że atmosfera jest nerwowa – zagraniczny, duży kapitał czeka na okazję do wyjścia z polskich spółek, natomiast polscy drobni inwestorzy inwestujący indywidualnie lub poprzez fundusze są bardzo podatni na reakcje wręcz paniczne. Próbkę ich zachowań pokazał ostatni piątek.
Opinie, że tak mocne spadki wywołają natychmiastowe odbicie, ponieważ inwestorzy będą kupowali przecenione akcje, są chybione. Czeka nas z pewnością trudny okres i co najważniejsze – niewiele zależy od nas samych i polskiej gospodarki.
Przyzwyczailiśmy się widzieć tylko dobre strony faktu, że rynki nie reagują np. na zamieszanie polityczne w Polsce, bo są one w ich oczach niepoważnymi gierkami. Ale niestety to obosieczna broń – inwestorzy ignorują także lokalne dane o polskiej gospodarce, które powinny skłaniać do kupowania tanich akcji. Wszystko zależy od sytuacji na światowych rynkach, głównie w USA.
Musimy brać pod uwagę psychologiczne aspekty zachowania się tej części inwestorów, którzy tłumnie wpłacali pieniądze do funduszy inwestycyjnych. Na większość drobnych graczy inwestujących za pośrednictwem funduszy dopiero czwartkowa sesja podziałała jak kubeł zimnej wody i spowodowała, że zaczęli się bać o swoje pieniądze. Być może doradcom w wielu instytucjach udało się ich jeszcze przekonać, że to nie jest dobry moment na wyjście z funduszu. Ale jeżeli taka sytuacja utrzyma się przez kilka kolejnych dni, należy spodziewać się masowych wniosków o umarzanie jednostek.