Pogorszenie nastrojów w końcówce piątkowych notowań w USA i przewaga podaży na rynkach azjatyckich mogą przesądzić o słabszym otwarciu notowań w Europie.
Nie musi to być jednak przecena znacząca, raczej obrazek, który dobrze znamy w ostatnich dniach, a który często określany jest wyświechtanym terminem „oczekiwania na nowe impulsy”. Po pierwsze bowiem Wall Street zakończyła sesję zwyżką, a osłabienie w końcówce było efektem tego, że S&P dotarł do szczytu trendu. Nie przebił go i część inwestorów zrealizowała zyski. Nie wynika z tego jeszcze, że nowe próby przebicia szczytu nie będą podejmowane.
Po drugie zaś indeksy w Azji spadały za sprawą danych, których wymowa niekoniecznie jest zła. Mianowicie chodzi o deficyt handlowy Chin, który w lutym okazał się być najwyższym od 22 lat. Przyczyną jest wolniejsze tempo wzrostu eksportu, które wyhamowało do 18,4 proc. (daj nam Boże takie hamowanie), podczas gdy oczekiwano wzrostu o 31,8 proc. Tymczasem import wzrósł o 39,6 proc. (oczekiwano 31,8 proc.). Można takie dane wziąć za kolejny przejaw osłabienia wzrostu gospodarczego Chin i będzie to słuszna diagnoza. Ale można na nie spojrzeć także bardziej życzliwie – wysoka dynamika importu świadczy o ożywieniu krajowego popytu (w przypadku analogicznych danych z Polski wysokie tempo wzrostu importu niemal zawsze towarzyszy rozkwitowi rynku wewnętrznego), a wcześniejsze wskaźniki PMI dla produkcji wskazały, że przedsiębiorcy spodziewają się większych zamówień w kolejnych miesiącach.
Ostatecznie zatem na kwadrans przed końcem notowań Hang Seng tracił 0,5 proc., Shanghai Composite 0,4 proc., co trudno uznać za bolesne ciosy. Nikkei stracił zaś 0,4 proc., a Kospi 0,8 proc.
Mimo to, są to właściwie jedyne impulsy, które mogą wpływać na nastroje w Europie dziś rano. O 9:00 poznamy dynamikę włoskiego PKB w IV kwartale (oczekiwany jest spadek do III kwartału o 0,7 proc.), ale trudno oczekiwać po tej publikacji, że podniesie ona inwestorów na duchu. Raczej zaszkodzi niż pomoże.
Choć w ubiegłym tygodniu – zwłaszcza po sesji wtorkowej – WIG20 był bliski wybicia się dołem z kanału spadkowego, w którym przebywa od miesiąca, to w drugiej połowie tygodnia zdołał powrócić do jego obszaru. Ale już w piątek wzrost został zahamowany przez górne ograniczenie kanału, który nawiasem mówiąc jest bardzo wąski (szerokość ok. 85 pkt). Zadaniem dla byków jest wyprowadzenie indeksu ponad 2300 pkt – wówczas pojawi się szansa na wybicie z mini trendu spadkowego. Na otwarciu raczej nie będzie to możliwe. Pozostaje więc „oczekiwanie na nowe impulsy”.
Źródło: Open Finance