To właśnie nieuchronny test minimalnych poziomów wyznaczonych 10 października miał dać odpowiedź, czy dno ustanowione przed ponad miesiącem jest dnem ostatecznym, czy też czeka nas kolejna fala wyprzedaży akcji. Pierwsze dwie sesje tygodnia takiej odpowiedzi nie dały. Kursy wahały się bardzo blisko wsparcia, ale do jego przełamania nie doszło. Sytuacja wyjaśniła się w środę. Potężne spadki za oceanem nie dawały już złudzeń która strona rynkowa ma przewagę. W czwartek indeks S&P500 spadł do poziomu, na którym po raz ostatni notowany był w połowie kwietnia 1997 roku.
Spadek w USA poniżej poziomów minimalnych z 2002 roku jeszcze kilka tygodni temu nie mieścił się w głowie. Nie musi on jednak oznaczać katastrofy podobnie jak w październiku ubiegłego roku przebicie szczytu hossy internetowej z 2000 roku nie oznaczało, że rynek wchodzi w kolejną falę hossy. Przeciwnie, sprzedaż akcji na tych poziomach okazała się decyzją najlepszą z możliwych. Obecnie zejście poniżej 768,58 pkt. (minimum z 10 października 2002) na indeksie S&P500 może być również jedynie naruszeniem wsparcia. Pierwszym krokiem w kierunku realizacji takiego scenariusza była ostatnia godzina piątkowego handlu. Na wykresie tego indeksu dość dobrze widać bowiem w pełni ukształtowaną spadkową „piątkę” w ramach fali C rozpoczętej 19 maja. Taki scenariusz powinien już w najbliższym czasie doprowadzić do potężnego odreagowania całej ponad rocznej fali bessy.
Wiara inwestorów działających na polskiej giełdzie w ocalenie wsparcia za oceanem była duża. To oczywiście nie uchroniło nas od spadków, ale pozwoliło na zatrzymanie przeceny WIG20 powyżej minimum z 27 października. Jest zatem szansa na ukształtowanie średnioterminowej formacji podwójnego dna, choć do jej potwierdzenia brakuje jeszcze sporo.
Jacek Rzeźniczek
Główny Analityk