Czy rzeczywiście nasi decydenci zaczynają obawiać się, że ze złoty będzie w najbliższych tygodniach zbyt silny? Na słowa szefa NBP, który starał się dać do zrozumienia, iż perspektywy dalszego umocnienia złotego nie są zbyt pewne i na tej bazie nie można budować mocnych tez odnośnie perspektyw polityki pieniężnej, zwracałem uwagę tydzień temu.
W ostatnich dniach otrzymaliśmy kolejne informacje, nad którymi warto się bliżej pochylić. Czemu mają służyć słowa szefa NBP i ministra finansów, którzy zapowiedzieli zmniejszenie skali wymiany walut ze środków unijnych bezpośrednio na rynku w II i III kwartale b.r., co do tej pory robił bank BGK? Jeszcze trzy miesiące temu takie słowa byłyby nie do pomyślenia – wszyscy pamiętamy dyskusje, które zmierzały do tego, czy NBP powinien być bardziej aktywny na rynku. Czy, zatem obecnie mamy powody obawiać się zbyt silnego złotego? Faktem jest, że tempo aprecjacji naszej waluty od początku roku jest spore, co może stwarzać pewne problemy dla gospodarki. Tak, nikt nie lubi jak zmiany na rynku są gwałtowne i duże, nawet, jeżeli teoretycznie zmierzają w dobrą stronę – ani eksporterzy, ani importerzy nie są w stanie się do nich szybko dostosować.
Przypadek Grecji i jej problemów pokazuje, że nie wpływają one już w takim stopniu na inne peryferyjne rynki, jak miało to miejsce jeszcze kilka miesięcy temu. Dowodem na to są udane aukcje włoskich i hiszpańskich papierów, jakie miały miejsce w ostatnich dniach. Inwestorzy zdaje się też uwierzyli w to, że Europejski Bank Centralny zaczyna kontrolować sytuację, chociaż tak naprawdę trudno do końca wskazać jednoznaczne korzyści płynące z gigantycznych programów LTRO (długoterminowych pożyczek dla banków), określanych przez niektórych „europejską wersją poluzowania ilościowego”. Z kolei seria lepszych danych makroekonomicznych z głównych globalnych gospodarek pokazała, że obawy ekonomistów i analityków nie pokryły się z tym, co myśli realny biznes. Powstała swoista luka, która stała się jednym z motorów zwiększonego zainteresowania bardziej ryzykownymi inwestycjami, zwłaszcza na emerging markets. Kluczowym pytaniem jest teraz, to czy została ona już zapełniona? Nie miejmy złudzeń, że zapowiadane na najbliższe dni ostateczne porozumienie w sprawie pomocy dla Grecji załatwi problem, bo jest ono podszyte… strachem europejskich polityków. Dobitnie pokazały to informacje z ostatnich dni – Grecy dostaną pomoc mimo, że najprawdopodobniej po kwietniowych wyborach parlamentarnych będą próbować zejść z drogi reform (Nowa Demokracja będzie musiała budować koalicję z lewicą, która nie podpisała żadnej „reformatorskiej lojalki”). Jednocześnie dane z greckiej gospodarki (spadek PKB o 7 proc. r/r w IV kwartale) pokazują, że tamtejsza gospodarka znajduje się na równi pochyłej z której bardzo trudno będzie zawrócić. To oznacza, że nie jest do końca prawdą, iż greckie problemy nie mają już znaczenia. Ryzyko bankructwa Grecji wciąż nie jest w pełni zdyskontowane, podobnie jak potencjalne problemy Portugalii, czy też ewentualne zamieszanie z wyborami prezydenckimi we Francji, jakie są planowane na wiosnę.
W krótkim okresie złoty może jednak jeszcze nieco zyskać – niewykluczone, że dobre nastroje utrzymają się jeszcze przez 2-3 tygodnie, a kurs EUR/PLN spadnie nawet w okolice 4,10. Trzeba będzie wykazać się dużą dozą niezależności własnych opinii, aby nie ulec wtedy wszechobecnemu optymizmowi. Ale czy właśnie w takich momentach nie budują się potencjalne punkty zwrotne?
Tekst jest fragmentem tygodniowego raportu DM BOŚ z rynków zagranicznych.
Źródło: DM BOŚ