Niedźwiedzie nie dostały szansy na atak

Pisałem w środę, że w USA po czterech sesjach wzrostów rynek musi dostać  naprawdę mocny impuls, żeby się przez obszar sierpniowego oporu przebić. Wydawało się, że bardziej prawdopodobne jest odbicie, bo w kalendarzu nie widać było niczego, co mogłoby stać się takim impulsem. Okazało się jednak, że na rynek napłynęły informacje, które po prostu uniemożliwiły sprzedaż akcji.

Najmniejsze znaczenie według mnie miały dane makro, ale one też były w zasadzie pozytywne. Ilość noworejestrowanych bezrobotnych zmniejszyła się z 576 do 550 tysięcy (nieco mocniej niż oczekiwano). Na rynek akcji napłynęło mnóstwo informacji ze spółek i to one były najważniejsze. Jedynie prognozy Monsanto zmartwiły rynek. Jednak Texas Instruments i ASML podniosły prognozy na ten rok. Podobne informacje podały Procter & Gamble i Corning. Banc of America Securities-Merrill Lynch Research podniósł rekomendację dla Yahoo, a znana analityczka Meredith Whitney dla Goldman Sachs. Drożały też spółki sektora paliwowego (skutek prognozy Międzynarodowej Agencji Energii).  

Jak w tej sytuacji indeksy mogły spadać? Nic dziwnego, że po nerwowym starcie (strach przed oporem) zaczęły rosnąć. Ugrzęzły tuż pod oporem, który indeks S&P 500 miał na poziomie 1.038 pkt. (szczyty intra-day z sierpnia), ale bykom udało się przepchnąć indeks wyżej, co dało techniczny sygnał kupna, a to z kolei podrzuciło błyskawicznie indeks o kolejne 0,4 pkt. proc. W tym momencie losy sesji były już przesądzone.  

W Polsce w czwartek złoty potwierdził swoją środową  słabość. Takie zachowanie rynku sygnalizuje, że mamy do czynienia z odroczoną reakcją na plany budżetowe rządu. Rynek wytrzymał  w poniedziałek i wtorek informacje o dużym zwiększeniu deficytu, ale gracze oczekiwali obiecanej informacji o wiarogodnej ścieżce dojścia do jego redukcji. Nie otrzymali jej. Co prawda w Krynicy minister Michał Boni powiedział, że dwuletni plan konsolidacji finansów powstanie w ciągu „kilku tygodni” po to, żeby „uniknąć katastrofy”, ale to raczej graczy zaniepokoiło zamiast ich uspokoić.  

Zamiast tego dowiedzieliśmy się, że daty wejścia do ERM2 rząd nie jest w stanie podać. Podgrzał też atmosferę Deroose Servaas, urzędnik Komisji Europejskiej. Powiedział, że Polska być może będzie potrzebowała 3 lub 4 lat w ERM2 zanim przyjmie euro. Rząd poinformował też, że podatki przez dwa lata nie wzrosną, co może przecież problemy budżetowe nasilić. Niepokoiły też spadki cen obligacji i słaby popyt na środowej aukcji oraz prognoza BNP Paribas (sprzedawaj obligacje, złoty w tym roku po 4,70 PLN). Czy może dziwić, że złoty tracił?  

GPW rozpoczęła dzień z wysokiego C. WIG20 prawie natychmiast wzrósł o blisko dwa procent, ale potem chęć do kupna akcji zwiędła. Gracze zobaczyli, że na innych giełdach panuje wyczekiwanie, a złoty szybko traci, co zmniejszyło popyt i skalę wzrostu indeksów. Indeksy osuwały się i znowu najsłabszy był sektor mniejszych spółek. Przed południem wszystkie indeksy barwiły się już na czerwono, a potem przecena zaczęła przybierać na sile. Można powiedzieć, że naśladowaliśmy to, co działo się na innych giełdach, ale tam spadki były niewielkie.  

W końcu rynek wszedł w totalny marazm – WIG20 tracił około jeden procent. Końcówka był jednak fatalna, bo napędzany niepewnością  panującą w USA WIG20 spadł o 1,6 procent, co było najgorszym wynikiem w Europie. WIG20 naruszył dolne ograniczenie ponad dwumiesięcznego kanału trendu wzrostowego. Jeszcze jeden spadek i sygnał sprzedaży będzie bardzo wzmocniony, a indeks ruszy ku 2.000 pkt.      

Piotr Kuczyński
Źródło: Xelion. Doradcy Finansowi